metalową ramę, która jest tak zaprojektowana, żeby nie pęknąć, nie ustąpić. Nos, cała twarz

tonem listu i dokładnym wskazaniem godziny spotkania wyprowadzić nowoararackiego władcę z równowagi – z jednej strony przypomnieć mu, że jest inna władza, wyższa od przeorskiej, z drugiej zaś sprowokować ojca Witalisa do gwałtownych i niepowściągliwych wypowiedzi. A nuż się uda i dzięki temu szybciej będzie można się dobrać do istoty sprawy niż za pomocą reweransów i owijania w bawełnę. No cóż, gwałtowność Berdyczowski wywołał, i to nawet w nadmiarze. Czcigodny ojciec spacerował niecierpliwie pod gankiem komnat przeorskich, ubrany w stary, prastary nawet habit, nie wiadomo dlaczego podwinięty prawie do pasa, tak że widać było wysokie, brudne buty, i wymachiwał zegarkiem – ogromną cebulą. – A, prokurator! – zawołał, zobaczywszy Berdyczowskiego. – Trzy minuty po drugiej. Czekać na siebie pan daje? Nie za wiele zuchwałości? Zamiast odpowiedzi i także bez powitania Matwiej Bencjonowicz pokazał palcem wielki zegar zdobiący wspaniałą dzwonnicę i – jak wszystko wskazywało – niedawno zainstalowany. Jego duża wskazówka dopiero zamierzała dotrzeć do dwunastki. W tej samej chwili, jak na zamówienie, zabrzmiały kuranty – jednym słowem, wyszło efektownie. – Nie mam czasu na gadaninę, kłopotów mi nie brakuje! – z jeszcze większą złością ryknął Witalis. – Po drodze porozmawiamy. O, tam. – Pokazał na szopę z drewnianych bali, stojącą nieopodal, za murem klasztornym. – Stary chlew rozbieramy, nowy będziemy stawiać. W ten sposób wyjaśniły się i podwinięty habit, i botforty. Audiencja odbywała się na podwórku bydlęcym, gdzie błota i brudu było po kostki – Matwiej Bencjonowicz natychmiast bzp-bartnik.pl oświeciło mnie – już nie wiem, na dobre czy złe. Pewnie na jedno i drugie. Uznałem swoją winę. Była jedna historia, ja ci ją potem opowiem, tylko najpierw o sobie skończę... Poszedłem dla ratowania duszy do klasztoru, ale nie było dla mnie ratunku, bo w klasztorach wiele jest marności. Wtedy postanowiłem tu się dostać, do Pustelni Wasiliskowej. Cztery lata czekałem na swoją kolej, doczekałem się. Teraz już dwa lata tu się ratuję, ale zbawienia wciąż nie mogę dostąpić. Mnie jednemu z tych wszystkich, co się stąd przede mną wynieśli, taka długa próba przypadła – za grzechy moje. A wiesz, jaką mękę w klasztorze przecierpiałem? – Starzec popatrzył powątpiewająco na swoją słuchaczkę, jakby nie mogąc się zdecydować, czy ma powiedzieć, czy nie. – Powiem. Przecież nie jesteś panienką bezrozumną. Cielesność mnie dręczyła. Nieodstępnie, przez wszystkie lata zakonnego życia. Dniem i zwłaszcza nocą. Taka mi się próba dostała za moje sprawki. Mnisi szeptali – nawet nie wiem, skąd wiedzieli – że w Pustelni Wasiliskowej Pan Bóg pierwsza rzecz – od zmysłowej męki uwalnia, żeby owieczki swoje ze złych myśli oczyścić i do siebie przybliżyć. I rzeczywiście, innych

Majami przesłać jego dossier, ale nie sądzę, żeby to cokolwiek zmieniło. Do tego sekretarka w K-8, Marge, potwierdza alibi Manna. Widziała, jak na początku przerwy wchodził do siebie z kanapką w ręku. Nie opuszczała sekretariatu, który łączy się z gabinetami psychologa i Vander Zandena, aż padły pierwsze strzały. Powiedziała też, że według dobrze poinformowanych plotkarskich kręgów, między szkolnym psychologiem a panną Avalon nic nie było. Sprawdź potrafią, mężczyźni natomiast, jeśli pozostawić ich samym sobie, z pewnością przepadną. Albo się rozbestwią i zaczną rozrabiać, albo popadną w taką właśnie, wyzbytą życia suchość. Nawet nie wiadomo, co gorsze. Uratowanie kotka Jak już mówiliśmy, szczodrej donatorce obiecano niezwłoczną audiencję u świątobliwego ojca Witalisa, toteż opuściwszy hotel, podróżniczka ruszyła w kierunku monasteru. Klasztor, białościenny i wielogłowy, był widoczny niemal z każdego punktu miasta, ponieważ leżał na wyższym jego krańcu, wznoszącym się nad jeziorem. Droga od ostatnich miejskich domów do pierwszych zabudowań klasztornego przedmurza, w większości przeznaczonych do celów gospodarczych, wiodła przez park założony na wysokim brzegu, pod którego kamiennym stokiem kładły się z pokorą niezmordowane ciemnoniebieskie fale. Idąc wzdłuż jeziora, Polina Andriejewna owinęła się ciaśniej wełnianą peleryną, bo wiatr był dość zimny, ale nie skręciła z urwiska w głąb parku, bo z góry otwierał się zaiste