Czy to możliwe? Czy naprawdę ją widział? W zadumie pstrykał długopisem.

jednego stolika, nakładali klientowi wielkie sombrero na głowę i śpiewali hiszpańskie „Sto lat”. Lokal tętnił życiem. Montoya domyślał się, że policja już pytała o Fernanda, więc wolał nie rzucać się w oczy. Schował obrączkę do kieszeni i usiadł przy barze, zajął jeden z nielicznych wysokich stołków niedaleko obrotowych drzwi do kuchni. Zamówił whisky u barmanki, która wyglądała, jakby nie miała jeszcze dwudziestu jeden lat. Głośna meksykańska muzyka nikła w gwarze rozmów i szczęku szkła, ale Montoya nasłuchiwał, czekał na coś, co pozwoli mu dowiedzieć się czegoś więcej o Fernandzie Valdezie, jego siostrze, srebrnym chevrolecie, kobiecie, która nim jeździła. Powoli sączył drinka i zerkając w lustro nad barem, dyskretnie obserwował salę. Otaczał go beztroski gwar. Kończył już drinka, gdy wychwycił imię Fernando w strzępach rozmów dobiegających z kuchni. Coś o tym, że nie zadzwonił, kelnerka narzekała, że musiała za niego zostać na wieczornej zmianie. Owszem, cieszy się, że więcej zarobi, ale była wściekła, że właśnie on zmusza ją do dodatkowej pracy, i to przy dziecku, i w ogóle. Musiała dzwonić do matki i prosić, żeby zajęła się dzieckiem. Czy coś takiego. Montoya słyszał zaledwie urywki rozmowy, tylko dzięki temu, że kelnerka miała bardzo wysoki głos. Montoya słuchał uważnie, nie okazując zainteresowania. Gdy drzwi do kuchni otworzyły się, mignęła mu krągła buzia dziewczyny o zaciśniętych ustach. W czarnych włosach, zebranych w kok na karku, widniały platynowe pasma. Była wściekła i wydawało się, że http://www.bassety-adopcje.pl – O, nie. – Tony kręcił głową, jakby posterunek policji oznaczał czeluście piekielne. – Gliny? Nie ma mowy. – Jeśli trzeba, pojedzie – zapewniła Rebecca. – Nie, mamo. Niczego nie widziałem, naprawdę. Nie wiem nawet, czy przeszła przez ulicę, chyba nawet nie doszła do drzwi. – Nie wiesz. Pokręcił głową. Zagryzł dolną wargę. – Tony zazwyczaj ogląda telewizję albo gra w gry komputerowe, kiedy ma pracować. – Jakby zdała sobie sprawę, że mówi o nieletnim, dodała zaraz: – Płacę mu tygodniówkę, jeśli mnie zastępuje. Bentza nie obchodziło, czy Tony pracuje legalnie czy nie, nie w tej chwili. Choć nadal poruszony fotografią Olivii, poczuł cień nadziei. W jego żyłach popłynęła adrenalina. Wreszcie coś konkretnego.

Zerkam do kalendarza i gratuluję sobie. Czuję dreszcz podniecenia. Niedługo to trwało, nadal dochodzi do siebie, nie jest jeszcze w pełni sprawny, ciągle chodzi o lasce – doskonale. Nic na to nie poradzę, że ogarnia mnie duma. Z siebie. Nie tylko dlatego, że plan zadziałał; dumą napawa mnie także moja cierpliwość. Trzeba było długo czekać na odpowiedni moment, ale teraz mogę się napić w nagrodę. Niech pomyślę... może martini? To odpowiedni drink. Podchodzę do barku, wyjmuję Sprawdź - Caitlyn, to ja. Dostałam wiadomość, ale masz wyłączony ten cholerny telefon, jak 58 zwykle. Oddzwoń. Może mnie nie być w domu, muszę na parę dni wyjechać w interesach, ale odezwę się jeszcze. Trzymaj się. Wiem, że czujesz się okropnie po śmierci Josha, ale daj spokój, wiesz jak jest, śmierć tego sukinsyna to żadna strata. - Może powtórzmy jeszcze raz - odezwał się Reed, gdy Gerard St. Claire ściągnął lateksowe rękawiczki i wrzucił je do kosza na śmieci. Ponury asystent ze słuchawkami na uszach wycierał stalowy stół do sekcji zwłok, przygotowując go na przyjęcie następnego ciała. - Twierdzi pan, że Bandeaux zmarł z powodu utraty krwi, zgadza się? - Stracił dużo krwi. - Lekarz zdjął czepek i wrzucił go do kosza z brudną bielizną. Mimo niskiej temperatury, w sali panował zaduch. Środki dezynfekujące, formaldehyd, śmierć i pot. Błyszczące zlewy, stoły i narzędzia ze stali nierdzewnej kontrastowały ze starymi kafelkami i wyblakłą farbą. - Z raportu ekipy badającej miejsce zdarzenia wynika, że bra-kuje części krwi. Reed przerwał mu gwałtownie. - Brakuje? Jak to możliwe? - Na miejscu zdarzenia nie znaleziono takiej ilości krwi, która odpowiadałaby ilości, jaką stracił. Nawet jeśli uwzględnimy parowanie. Więc jeśli Bandeaux nie oddał wcześniej w miejscowym szpitalu czterech litrów albo nie miał spotkania z wampirem, albo nie ma psa, który żywi się krwią, to mamy problem. Część krwi zniknęła. - Ktoś ją ukradł? - To bez sensu. - A może ciało zostało przeniesione? - Nie zostało. Diane Moses i ja zgadzamy się co do tego, a wie pan, że nigdy się ze sobą nie zgadzamy. - Więc mógł stracić część krwi gdzie indziej... wrócić do domu... i stracić jeszcze trochę krwi. - Nie ma żadnych śladów kapiącej krwi. Nie sądzę, żeby tak to się odbyło. Biorąc pod uwagę zesztywnienie ciała, sposób, w jaki krew rozłożyła się w organizmie, i problemy z funkcjonowaniem niektórych organów - na podłodze znaleźliśmy przecież mocz - założę się, że zginął na biurku. - St. Claire potarł czoło rękami. Na jego białych, sterczących włosach pojawiły się kropelki potu. - Większość krwi stracił z powodu przecięcia niewielkich tętnic na obu nadgarstkach. Te rany wyglądają zupełnie inaczej od pozostałych, które są raczej powierzchowne i zostały zrobione później. - Żebyśmy myśleli, że to samobójstwo. - Tak mi się wydaje. - Potarł w zamyśleniu brodę. - Ale to nie jedyna zagadka. Wydaje się, że Josh miał alergię, prawdopodobnie na siarczyny obecne w domowym winie. Reakcja na alergen była bardzo gwałtowna, doznał wstrząsu anafilaktycznego. Właściwie mógł od tego umrzeć, ale niewykluczone, że zażył antidotum. Ciągle jeszcze badamy obecność związków chemicznych w jego krwi. Znaleźliśmy pewien związek, GHB, gammahydroksymaślan, który mógł pozbawić Bandeaux przytomności. - Narkotyk gwałtu? - Jeden z wielu - przytaknął St. Claire. - Co oznacza, że nawet jeśli miał zestaw przeciwwstrząsowy, być może nie mógł z niego skorzystać. - Ani pojechać do szpitala, ani też zadzwonić na pogotowie. - Zgadza się. Ostateczne badania powiedzą nam więcej. - Dlaczego GHB? - spytał Reed. - Narkotyk dość łatwo kupić, zwłaszcza jeśli ma się odpowiednie kontakty. Można dodać 59 go do drinka. Jeśli tak się stało, to Josh był bezwolną marionetką w rękach zabójcy. Nie jestem w stanie orzec, jak podziałał narkotyk. Być może Bandeaux był bliski śpiączki, ale jest też duże prawdopodobieństwo, że niemal do końca zachował świadomość. W drugim końcu sali otworzyły się drzwi i krępy pielęgniarz wprowadził wózek z ciałem zapakowanym w worek. Zanim drzwi się zamknęły, Reed zauważył zaparkowany na betonowej rampie ambulans. - Czy ktoś mógłby podpisać odbiór? - zapytał pielęgniarz. Asystent St. Claire’a pokiwał głową i wytarł ręce. Wprawnym ruchem odrzucił włosy, słuchawki spadły mu na ramiona. Dudnienie basów rozeszło się po całym pomieszczeniu. St. Claire powiedział: - Moim zdaniem on nie popełnił samobójstwa. Wydarzyło się coś innego i... zresztą niech pan spojrzy. Dołączę to do raportu. - Podszedł do chłodni i wyciągnął szufladę z ciałem Josha Bandeaux. Odchylił prześcieradło. Reed zobaczył martwe, sine ciało ze śladami cięć zrobionych podczas sekcji. St. Claire podniósł delikatnie rękę Josha. - Proszę spojrzeć na ślady na nadgarstkach. Większość z nich wygląda, jakby powstała w wyniku samookaleczenia dokonanego przez praworęczną osobę. Pasują do ostrza noża z odciskami palców ofiary - tego scyzoryka, który znaleźliście na dywanie. Ale jeśli spojrzy pan tutaj... Nacięcia zrobiono pod innym kątem, jakby nóż ustawiony był pionowo. Tak jak mówiłem, nacięcia są głębokie, naczynie równo przecięte czymś bardzo ostrym. Jakby nożem chirurgicznym lub nożem myśliwskim. To z powodu tych ran Josh umarł. Sam raczej by ich sobie nie zadał. - Więc twierdzi pan, że samobójstwo zostało upozorowane. - Stawiam na to moje ferrari. - Nie ma pan ferrari. - Tak, ale gdybym miał, tobym postawił. - Opuścił prześcieradło i wsunął szufladę z powrotem. - Rodzina chce, żebym wydał ciało. Czy ma pan coś przeciwko temu? - Nie, jeśli pan ma już wszystko, czego potrzebujemy. - Mam - powiedział St. Claire, opierając się o stół i schylił się, żeby zdjąć z butów zielone ochraniacze. Zapiszczał pager. Reed spojrzał na wyświetlacz i rozpoznał numer Morrisette. - Muszę lecieć. Dzięki za szybkie załatwienie sprawy. - Nie ma za co. Reed pchnął ramieniem grube drzwi i wyszedł na korytarz. Wywoskowana podłoga błyszczała, ściany pomalowano na uspokajający zielony kolor. Detektyw wspiął się schodami do wyjścia. Owiało go gorące, gęste jak smoła powietrze. Miejscowym prawie to nie przeszkadzało, ale dla kogoś, kto dorastał w Chicago i większość swojego dorosłego życia spędził w San Francisco, upał był piekielny. Nawet niedawny przelotny deszcz nie przyniósł ulgi, a jedynie zmył kurz i pozostawił kilka kałuż na ulicach. Próbując nie myśleć o tym, że już zaczyna się pocić, wybrał numer posterunku i poprosił o połączenie z Morrisette, ale zgłosiła się tylko jej poczta głosowa. Cholerna technika. Zirytowany zostawił krótką wiadomość i ruszył na komisariat. Miał do przejścia zaledwie kilka ulic. Kiedy stanął przed biurkiem Sylvie, akurat kończyła rozmowę, od której pałały jej policzki. - Pierdo... pieprzony były - warknęła, gdy Reed przesunął nogą krzesło i usiadł. - Dostałem twoją wiadomość na pager. Rozmawiałem z lekarzem. Uniosła brwi. 60 - W sprawie Bandeaux? - Tak. - Coś ciekawego? - Nawet bardzo. - Krótko streścił jej, czego dowiedział się od St. Claire’a. - Szybko się z tym uwinął. Jutro będziemy mieli gotowy pisemny raport. - GHB? Jezu, o co tu chodzi? Przecież nie o gwałt na randce. - Może o morderstwo na randce. Chyba że Josh chciał sobie poeksperymentować. - Z narkotykiem gwałtu? Musiałby mieć nierówno pod sufitem. - Wstała i przeciągnęła się, jakby kręgosłup ją bolał. - Więc sądzisz, że ktoś go zabił. - To bardzo możliwe. Na to wygląda. - Tylko po co upozorował samobójstwo? - zapytała Morrisette. - Dobre pytanie. I dlaczego tak spieprzył sprawę? A co z tym winem? Czy to morderca popełnił błąd? Czy nie zdawał sobie sprawy, że Josh jest uczulony, i podał mu narkotyk z alkoholem? - Ale przecież Bandeaux uważałby, co pije. Reed wzruszył ramionami. - Może nie wiedział, że to wino zawiera siarczyny. Poza tym może to nie było wino. Musimy skontaktować się z lekarzem Bandeaux i dowiedzieć się, na co dokładnie był uczulony. - W porządku, ale na razie załóżmy, że to jednak wino. - Dobra. - Gdyby twoje życie zależało od tego, jakie pijesz wino - powiedziała, marszcząc wyskubane brwi - nie sprawdziłbyś, co pijesz? - Jasne, że tak, ale pewnie tylko butelkę, a nie samo wino. - A to oznacza? - Że butelka mogła być sfałszowana, zamieniono etykiety albo ktoś nalał wino w innym pokoju i przyniósł je Bandeaux. - Ktoś, komu ufał - dodała. - Czy znaleźliśmy w domu jakąś butelkę z winem? - Tylko ze dwie setki w piwnicy, ale wszystkie pełne - powiedziała, pochylając się nad biurkiem i sięgając po teczkę. - Wydaje mi się, że w śmieciach była jakaś butelka; zobaczmy... Mam tu listę wszystkich znalezionych rzeczy... - Wyciągnęła wydruk komputerowy i przesunęła srebrnym paznokciem wzdłuż pierwszych kilku stron. - Jest... butelka po winie Pinot Noir. Z importu. Z Francji. - Korek? Spojrzała jeszcze raz na spis. - Tak, jest. - Nic podejrzanego? - Nic więcej tu nie napisali. A o co ci chodzi? - W laboratorium sprawdzili, czy coś zostało w butelce? Chcę zobaczyć, co to było i czy ktoś majstrował przy korku. Czy zawartość odpowiada etykiecie... A co ze szminką na kieliszku? - Jeszcze nic nie wiadomo. Reedowi nie podobało się to wszystko. Niektóre elementy układanki w ogóle tu nie pasowały. Morderca zupełnie spartaczył robotę. Z pośpiechu? Z głupoty? - A ty co myślisz? - spytał Morrisette. - Samobójstwo czy morderstwo? - Opadła na fotel, 61 potrącając komputer. Ekran zamigotał i pojawiło się na nim zdjęcie leżącego na biurku, martwego Josha Bandeaux. - Po co ktoś miałby próbować go zabić dwa razy? - Może to samobójstwo. Tak, wiem, wiem, nie wierzę, że Josh Bandeaux chciał popełnić samobójstwo, ale załóżmy, że tak, i zobaczmy, dokąd nas to doprowadzi - tylko teoretycznie. Może biedny Josh cierpiał na depresję, a wino i GHB działały zbyt wolno, więc chwycił za nóż. - I pociął się? Rany, od których zginął, zostały zrobione innym narzędziem, nożem chirurgicznym lub myśliwskim. - Reed nie kupował tej teorii. - Którego nie znaleźliśmy. - Przygryzła dolną wargę, studiując raport. - No i GHB. Czy to pasuje nam do układanki? - Nie. - Potrząsnęła głową i popatrzyła na ekran. - Nic nie pasuje. Jeśli został zamordowany, dlaczego morderca, który poświęcił czas, żeby upozorować samobójstwo, zostawił kieliszki, butelki, ślady po winie? - To może świadczyć albo o głupocie - odezwał się Reed - albo o bezczelności morderczyni, która gra nam teraz na nosie zadowolona, że się tak łatwo wywinęła. - Morderczyni? - powtórzyła Morrisette. - Na przykład pani Bandeaux? - Niewątpliwie jest na liście podejrzanych. - Razem z połową mieszkańców Savannah. Wygląda na to, że każdy, kto znał Bandeaux, miał z nim na pieńku - mruknęła. - Josh Bandyta był powszechnie znany. Reed nie mógł się nie zgodzić. Morrisette miała rację; byli jeszcze inni podejrzani, których trzeba zbadać. Ale mimo to wina Caitlyn Bandeaux wydawała mu się coraz bardziej oczywista. Przeczytał kopię pozwu Josha oskarżającego żonę o spowodowanie śmierci dziecka. Ohydna sprawa. Bandeaux oskarżał Caitlyn o zaniedbanie i brak odpowiedzialności. Sąsiedzi widzieli, jak wielokrotnie przychodziła do Josha; nawet pokojówka, która znalazła ciało, przysięga, że Caitlyn była regularnym gościem w jego domu. Chociaż wiedziała, że Bandeaux miał przyjaciółkę. - Czy znaleziono już Naomi Crisman? - Jeszcze nie. Jeden ze znajomych Josha mówi, że nie ma jej w kraju. Pewnie nie wie nawet o jego śmierci. - A co z wiadomościami na sekretarce i z pocztą elektroniczną? - Albo nie było żadnych wiadomości, albo zostały skasowane. - A poczta? - Wciąż szukamy, przeszukujemy także śmieci. Do tej pory wiele nie znaleźliśmy. Tylko guzik na podłodze koło biurka. Wygląda jak guzik od koszuli Bandeaux. - Urwany? - Nie, odcięty. Nitka jest równo przycięta, a nie poszarpana. Ktoś celowo go odciął i musiał to zrobić tamtej nocy. Niemożliwe, żeby Josh włożył koszulę bez guzika. - Po co ktoś miałby ucinać guzik? - Może nie udało mu się wcelować w żyłę. - A może nie - powiedział Reed, tknięty nagłą myślą. - Może ten, kto to zrobił, chciał coś wyrazić. - Na przykład? Hej, Josh, lepiej by ci było ze spinkami do mankietu? - Nie, raczej: Hej, Josh, zobacz, co mogę z tobą zrobić. Reed próbował wyobrazić sobie tę scenę. Zobaczył sparaliżowanego Bandeaux leżącego na biurku, dwa kieliszki wina i otwarte drzwi na werandę. Sytuacja wydała mu się jakaś 62