- Nie, czemu pytasz?

- Masz szesnaście lat i pstro w głowie. Ani myślę napytać sobie biedy z twojego powodu. Jeśli szukasz faceta na szybki numer, rozejrzyj się za kimś innym. Jasno się wyraziłem? Łzy zakręciły się jej w oczach, lecz nie straciła fasonu. Może była i twardsza niż pannice jej pokroju, z którymi dotąd miał do czynienia, ale nie znaczyło to, że jest inna. Na przykład - uczciwsza. - Ty kutasie. - Uniosła zadziornie brodę. - Co? Lepiej ci? Duży chłopiec wygrał? Nie dała mu szansy na odpowiedź. Zanim zdążył zareagować, odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę samochodu. Po chwili wahania pobiegł za nią. Wołał ją, ale nie raczyła się zatrzymać czy choćby odwrócić głowę. Wreszcie przegonił uparciuchę i zastąpił jej drogę. - Odsuń się - rzuciła oschle, chociaż oczy miała mokre od łez. Coś w nim drgnęło. Obca mu, nieznana dotąd czułość. A może ani obca, ani nieznana, tyle że nie doświadczana od Bóg wie ilu lat. Przeklęte i najcenniejsze w świecie uczucie, z którym nie wiadomo co począć. - Przepraszam - bąknął nieporadnie. - Nie powinienem był... - ... zachować się jak sukinsyn, tak? - rzuciła ze złością. - Tak. Patrzył jej prosto w oczy. Przygryzła wargę, ale nie odwróciła wzroku. Niechętnie musiał przyznać, że dziewczyna wzbudza w nim coraz większy respekt. Uważaj, napomniał się. Respekt - i już jesteśmy ze sobą blisko. Nie, z żadną pannicą nie będzie blisko. Z tą szczególnie. Ta zwiastowała same kłopoty. - Za mocno dociskasz - powiedział spokojnie. – Nie dajesz wyboru. Gram ostro i niekoniecznie czysto, panno St. Germaine. Dlatego mówię: zabieraj się stąd, bo będziesz płakać jeszcze bardziej. - Nie chcę. Nie mam zamiaru. - Wyprostowała się, uniosła ramiona. - A czego chcesz? - Spotkać się jeszcze z tobą. - Uparta z ciebie osoba. - Założył ręce na piersi. - Do tanga trzeba dwojga. Tłumaczę ci, że jestem dla ciebie za stary. - A ile ci stuknęło? - zapytała niewinnie. - Czterdzieści? - Hamuj. Dziewiętnaście. http://www.bassety-adopcje.pl/media/ - Widzę, że dobrze się bawiłaś - powiedziała z uśmiechem i jednocześnie z lekkim ukłuciem zazdrości. Ona nie miała ochoty tańczyć, odkąd Lucien ostatni raz ją pocałował. - Siedzieliśmy w łódce na środku jeziorka i karmiliśmy chlebem kaczki. Kiedy wracaliśmy do brzegu, płynęło za nami z pięćdziesiąt i kwakało. Robert stwierdził, że wyglądają jak flota admirała Nelsona. - Och, już „Robert”? - odezwała się Fiona, sięgając po ciasteczko. - Pozwolił ci tak się do siebie zwracać? - Nalegał. A ja poprosiłam, żeby mówił mi Rose. - Zachichotała, zasłaniając usta ręką. - Odparł, że chętnie nazywałby mnie Promykiem Słońca, ale Rose też może być. - To cudownie, kochanie. Wiem od panny Gallant, że Lucien cię rano wyprawiał. - Tak. Był całkiem miły, mamo. Fiona otrzepała okruszki z wydatnego biustu. - Miły?

- Nie byłby to prawdziwy bal, gdyby ktoś się nie pośliznął i nie rozbił głowy. Jeśli masz inne obowiązki, mój list do lorda Daubnera może zaczekać do jutra. - To bardzo łaskawe z pańskiej strony, milordzie, ale pani Delacroix kazała mi dostarczyć zaproszenie na Henrietta Street, więc Jeffries House będę miał po drodze. Lucien mocno się zdziwił. Przy wspomnianej ulicy, znajdującej się na obrzeżu Mayfair, mieszkali skromniejsi i mniej znani przedstawiciele arystokracji, a ciotka Fiona Sprawdź się trzymać z dala od parku. Nie zabierajcie jej tam, zrozu- mieliście? — Ależ nie — sprzeciwił się Tom. — Dzieci mogą z nią iść do parku. Mary posłała mężowi niepewne spojrzenie. — A co bę- dzie, gdy ten pomarańczowy stwór... Tom uśmiechnął się chmurnie. — Nie mam nic prze- ciwko temu, żeby dzieci chodziły do parku. — Pochylił się nad Bobbym i Jean. — Możecie tam chodzić, kiedy tylko zechcecie. I nie musicie się niczego bać. Niczego ani niko- go. Pamiętajcie. Kopnął nogą potężną skrzynię. — Niczego nie musicie się obawiać. Już nie.