- Nie wiem, czy to możliwe, Glorio. Może jest już za późno.

- Mam zamiar ofiarować jej ciebie. Będziesz musiała złożyć publiczne oświadczenie, że Lily była twoją matką. Powiesz wszystkim, kim jesteś. Hope cofnęła się o krok. Poczuła, że uginają się pod nią nogi. - Nie... To jakiś żart. - Bynajmniej. - Zmierzył ją uważnym spojrzeniem. - Może powinnaś usiąść? Powoli podeszła do krzesła stojącego przy lustrze. Osunęła się na nie, rozdygotane dłonie zamknęła na podołku. - Mów. - Jeżeli się zgodzisz, będziesz musiała postąpić według moich wskazówek. Skinęła głową, więc kontynuował: - Po pierwsze, wykupisz dwa pełnostronicowe ogłoszenia. W obu zamieścisz dokładnie to, co powiedziałem. Jedno w niedzielnym „Times Picayune”, drugie w magazynie „New Orlean”, na wewnętrznej stronie okładki. - Włożył ręce do kieszeni i zaczął kiwać się na obcasach. - Jak już mówiłem, wyznasz całą prawdę o sobie, opowiesz o własnym zakłamaniu i wyrazisz skruchę z powodu wyparcia się własnej matki. - Co jeszcze? - spytała w napięciu, wciąż zaciskając dłonie. Santos uśmiechał się. - Wydasz wielkie przyjęcie na cześć Lily. Zaprosisz wszystkich swoich przyjaciół i tuzów, szefa policji, a nawet gubernatora Edwardsa. Oczywiście jeszcze raz, publicznie, uznasz Lily za swoją matkę. - A ty, oczywiście - dodała cierpko - pojawisz się, żeby sprawdzić, czy wypełniłam twoje polecenia. - Nie czepiaj się. Płacę za to pięćset tysięcy. Wszystko musi być tak, jak mówię. - A jeżeli rzeczywiście to zrobię... co do joty? - Otrzymasz weksle z powrotem. Będziesz czysta i wolna. Hope przyglądała mu się w zdumieniu. http://www.beton-architektoniczny.edu.pl Na wzmiankę o nich Clemency nasunęła nerwowo kape¬lusz na czoło. Wtem usłyszały za sobą ruch - oto do kościoła weszła rodzina Candover wraz ze świtą. - Lady Arabella. - Pani Stoneham cicho wskazała drobną i pełną życia brunetkę idącą na przedzie. Ubranie pasowało do jej świeżej, młodzieńczej urody - biała batystowa sukienka falowała lekko przy każdym kroku, a włosy, związane skromnie z tyłu, wychylały się niesfornie spod białego, słomkowego kapeluszu. Na tym jednak kończyło się podobieństwo do pensjonarki, nic bowiem nie mogło zamaskować dojrzałych kształtów dziewczyny ani śmiałego spojrzenia, rzuconego w stronę przystojnego syna farmera. Arabella najwyraźniej z trudem poddawała się wszelkiej kontroli i obecność starszej opiekunki, idącej za nią jak troskliwa kwoka, zdawała się nie mieć na nią żadnego wpływu. Gdy mijały Clemency, ta usłyszała rzucone nie¬dbale słowa: - Och, Laney, przestań wreszcie wydziwiać. - Arabella spostrzegła dziewczynę, zaintrygowana, popatrzyła na nią przez moment, później skinęła rękawiczką w stronę pani Stoneham i ruszyła żwawo dalej. - Dobry Boże! - pani Stoneham wciągnęła gwałtownie powietrze. - Nadchodzi lady Helena! - Nie może mnie zobaczyć! - szepnęła Clemency ze spuszczoną głową. - Nie żartuj, a czemużby nie? Jesteś moją kuzynką, która przyjechała w odwiedziny. Co w tym złego? - A moje nazwisko? Może się spytać, jak się nazywam! - Wątpię, aby w ogóle zechciała z nami rozmawiać - odparła przygnębionym tonem ciotka Anne. - Rzadko i kiedy zatrzymuje się przy obcych. Dzwony przestały dzwonić, spóźnialscy zajęli ostatnie miejsca i lady Helena wielkopańskim skinieniem głowy dała znak do rozpoczęcia uroczystości. Msza była krótka, bowiem proboszcz, nauczony przykrym doświadczeniem poprzednika, skracał uroczystość do niezbędnego minimum. Pierwszy pastor, przedłużając kazanie do czterdziestu pięciu minut - dla lady Heleny wystarczyłby kwadrans - nigdy nie był w stanie wygłosić go spokojnie do końca, zagłuszany przez głośnie ujadanie i wycie gromady psów. Lady Helena przyprowadzała ich przynajmniej pół tuzina i przywiązywała do drzewa na kościelnym podwórzu. Gdy pewnego razu jeden z chartów nieopatrznie nadepnął na pekińczyka, wynikł z tego ogromny jazgot, spotęgowany przez szczekanie połowy psów we wsi i skutecznie zakłócił niemal całą mszę. Wielebny Josiah Browne, człowiek o nader ortodoksyjnych poglądach, próbował zganić pub¬licznie lady Helenę, jednak otrzymał za to ostrą reprymen¬dę od biskupa i natychmiastowe przeniesienie do innej parafii. Na szczęście obecny pastor, pan Lamb, był człowiekiem równie bogobojnym, jak uległym i przestrzegał należytego porządku. Zakończył kazanie z godną pochwały punktualnością. Clemency, przyzwyczajona do przedłużających się mszy oprowadzonych przez wikariusza u Świętego Piotra, spojrzała na kuzynkę z podniesionymi ze zdziwienia brwiami. - Najważniejsze, aby pieski wielmożnej pani mogły odbyć poranny spacer - wyjaśniła szeptem dziewczynie.

Willow modliła się o cud. Najlepiej, żeby ziemia rozstąpiła się i pochłonęła ją. Scott zakrztusił się z wrażenia. Willow nie była pewna, czy on płacze, czy się śmieje, ale bez względu na to, co miały oznaczać przytłumione prychnięcia, na pewno nie wróżyły dla niej nic dobrego. Sprawdź Lysander miał wiele do przemyślenia. Ogromnie poruszyła go rozmowa z Arabella poprzedniego popołudnia i wiado¬mość o tym, że Mark zaproponował jej potajemną schadzkę na wsi w sobotni wieczór. Jego siostra niewątpliwie była taką psotną kokietką, ale już jako dziecko spowiadała się mu ze swoich problemów, nie widział więc powodu, by tym razem jej nie wierzyć. Ale dlaczego Mark chciałby zrobić coś tak lekkomyślnego? Przecież doskonale wiedział, że taki wypad może zrujnować reputację Arabelli i zaprzepaścić jej szansę na debiut towarzyski wiosną. Lady Fabian, która miała ją wprowadzić do towarzystwa, jest tolerancyjna, lecz wszystko ma swoje granice. Jeśli sprawa wyszłaby na jaw, nie postawiłoby to jego siostry w dobrym świetle. Lysander nie sądził, by Mark rzeczywiście nastawał na niewinność Arabelli, a już na pewno nie wierzył, żeby chciał ją poślubić. A więc dlaczego? Wtem przemknęło mu przez myśl, że siostra wymyśliła tę całą eskapadę. Jeśli tak, to po co mówiłaby mu o tym? Poza tym biedne dziecko czuło się najwyraźniej zagubione. Jedyne, co można teraz zrobić, to prosić Arabellę, by nikomu o tym nie wspomniała i powiadomiła go, jeśli Mark zechce po¬wrócić do sprawy. Potem pomyślał o Orianie. Nie potrafił sobie tego wy¬tłumaczyć, ale wizyta Baverstocków nie sprawiła mu ocze-kiwanej przyjemności. Mark, ostrzeżony przed spoufalaniem się z panną Stoneham, nie wiedzieć czemu zamierzał teraz namówić na tajną eskapadę jego siostrę. Także Oriana bardzo go rozczarowała. Ostatnio nawet zauważył, że za¬chowuje się wręcz jak sekutnica, i ogarnęło go niejasne przeczucie, iż ukrywa przed nim swoje prawdziwe oblicze. Oboje okazali się niezbyt miłymi gośćmi. Być może, zastanawiał się, ocenia ich niesprawiedliwie pod wpływem kłopotów i stresu. Może po prostu nie chce dopuścić do siebie myśli o rozstaniu się z czterystoma latami rodzinnej historii? Nie przyszło mu do głowy, że to on mógł się zmienić. Do czasu śmierci brata życie Lysandra było zabawne i nieskomplikowane. Utrzymywał znajomości z niezliczonymi tancerkami, strzelał u Mentona, chadzał do klubu, z większym lub mniejszym powodzeniem grywał w karty lub na wyścigach - jednym słowem, zachowywał się jak większość młodych, niezależnych finansowo mężczyzn, nie obarczonych żadnymi większymi kłopotami. To wszystko uległo nagłej zmianie. Nieoczekiwanie spadły na niego uciążliwe obowiązki. Stał się odpowiedzialny za przyszłość siostry i jej pozycję w świecie, a także, choć w mniejszym stopniu, za losy ciotki i podległych mu chłopów. Z początku był tym przytłoczony, by nie powiedzieć zirytowany, jednak z czasem jego uczucia się zmieniły. Zdał sobie sprawę, że nie chce wracać do dawnego nie skrępowa¬nego trybu życia. Gorąco pragnął wyciągnąć swój ród z tarapatów, zarządzać majątkiem, jak należy, a może nawet osiąść tu z własną rodziną na stałe. Po zastanowieniu zaniepokoiła go ostatnia refleksja. Jak może myśleć, że żona będzie przyjemnym dodatkiem do jego życia i obowiązków! Chyba zupełnie zwariował! Czyż nie zgadzał się z Markiem, że beztroskie życie bez zobowią¬zań uczuciowych jest najpiękniejsze? Czy naprawdę chce codziennie przy śniadaniu widywać tę samą twarz i obarczać się zgrają płaczących maluchów? O tym myśli? Wtedy przypomniał sobie dzisiejsze zaproszenie Oriany przez lady Helenę. A może ciotka pragnie tym samym okazać zgodę na ten związek? Jak Oriana wypadnie w roli pani Candover Court? Jest atrakcyjna i niewątpliwie byłaby odpowiednią markizą. Z całą pewnością również sprawnie poprowadziłaby dom. Ale bez sensu jest myśleć w ten sposób. Lysander nie widział sir Richarda w roli dobrego wujka, oddającego posag córki na spłacenie długów Alexandra. Nie, jedynym sposo¬bem utrzymania Candover jest, jak sugerował Thorhill, ożenić się dla pieniędzy. Ponownie wziął do ręki list od prawnika. Dziwne, że dziewczyna się jeszcze nie znalazła. Po spotkaniu z panią Hastings-Whinborough, śmieszną kobietą o farbowanych jasnych włosach i sztucznym zachowaniu, był tak oburzony, że nie zastanawiał się dłużej nad tą sprawą. Jaka matka, taka córka, pomyślał teraz, jeszcze raz czytając list. Zapewne dziewczyna uciekła z kochankiem, który już korzystał z jej hojnego posagu. Dość tego, nie warto o tym rozprawiać.