wierzchołkami drzew. Właściwie był już wieczór.

- Wszystko słyszałem. Przez chwilę zamierzała go obezwładnić i przechwycić słuchawkę, lecz to by ją tylko zdekonspirowało. - Ona nigdzie nie wyjedzie, więc każdy, z kim na ten temat rozmawiała, niech o tym zapomni - rzucił mężczyzna do telefonu. - Tu Katerine Davenport. Klara prosiła, bym znalazła kogoś na jej miejsce. - Nikogo innego nie potrzebuję. Podpisałem przecież umowę. - Podpisał pan umowę z moją agencją, a nie z określoną pracownicą - zareplikowała ostro Kat. - Ona nie wyjedzie - powiedział Bryce, który poczuł się zapędzony w ślepy zaułek, więc szybkim ruchem odłożył słuchawkę. - Jak śmiałeś! - zawołała Klara. - To był prywatny telefon. Nie powinien cię interesować! - Owszem, jeśli dotyczył mojej córki. - Przestań kłamać! To nie miało nic wspólnego z twoją córką! - krzyknęła, dotykając palcem jego piersi. - Zakłóciłeś moją prywatność. Myślałam, że przynajmniej w tym zakresie mogę ci ufać. - Ufać? Przecież ty masz więcej sekretów niż rząd USA. - Wyjadę stąd, czy tego chcesz, czy nie! Nim zdążyła się poruszyć, Bryce chwycił ją, przyciągnął do siebie i zbliżył usta do jej warg. - Akurat! - mruknął. ROZDZIAŁ CZWARTY Klara nic nie mogła na to poradzić. Bryce włożył całą energię w ten pocałunek i osiągnął to, czego chciał. Zarzuciła mu ręce na szyję i zanurzyła palce we włosach. Z całą mocą wróciły znane odczucia, i to jeszcze silniejsze niż kiedyś. Była bezradna wobec namiętności, która ogarnęła ich oboje, więc się jej poddała, pragnąc zapomnieć o własnej samotności z ostatnich lat. Przesunęła dłońmi w dół ku piersi Bryce'a i zaczęła rozpinać mu koszulę. Zadrżał, gdy dotknęła nagiej skóry. Pogłębił pocałunek, a kiedy wsunął rękę pod jej bluzkę i przekonał się, że jest pod nią naga, jęknął. Dotknął piersi, palcami zaczął pocierać sutki, a Klara tylko mocniej do niego przywarła. Uniósł ją tak, by nogami mogła otoczyć mu biodra, podwinął bluzkę do góry i zaczął wargami pieścić jej piersi. Ona zaś odchyliła się do tyłu, żeby wzmocnić odczucia. - Boże, jest tak samo - szepnęła. http://www.betondekoracyjny.net.pl/media/ - Wiem - odparła i stali tak, przytuleni do siebie, niepomni gniewnych porykiwań klaksonów. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY Wyprawa do Dzielnicy Francuskiej odmieniła wszystko, co było dotąd między Glorią i Santosem. Tak jakby w ułamku sekundy tych dwoje obcych, choć ciekawych siebie ludzi połączyły nierozerwalne więzy. Gloria od razu zaakceptowała nową więź, Santos nie. Walczył, szarpał się jak pochwycony w sieć. Mówił sobie, że to szalone, irracjonalne i niebezpieczne uczucie. Nierealne. Powtarzał sobie, że nie mają ze sobą nic wspólnego. A przecież było mu dobrze jak jeszcze nigdy w życiu. Początkowo wystarczały im dwa, trzy krótkie spotkania w tygodniu. Przychodził pod szkołę, do biblioteki, czasami umawiali się w centrum handlowym. Zadowalali się przelotnymi pocałunkami, cieszyli się, że mogą być przez chwilę razem, że znowu się widzą. Im więcej czasu spędzali jednak razem, tym trudniej było się rozstawać. Im więcej czułości sobie dawali, tym bardziej byli siebie spragnieni. Stawali się zachłanni. I lekkomyślni. Gloria ważyła się na rzeczy, które jeszcze niedawno nawet ona uznałaby za ryzykowne. Bała się, to oczywiste. Zdawała sobie sprawę, że matka lada dzień dowie się o wszystkim. A wtedy koniec. Hope znajdzie sposób, żeby rozdzielić młodych. Lecz nawet ta perspektywa nie była dla Glorii żadną przestrogą. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby wytrzymać dwadzieścia cztery godziny, nie widząc Santosa. Był jej potrzebny jak słońce i powietrze. Bez niego uschłaby i umarła. Uciekała się do pomocy Liz. Ilekroć spotykała się z ukochanym, przyjaciółka ją kryła. Tak jak dzisiejszego wieczoru. Czekał na nią na zapleczu kina, gdzie jakoby wybrała się z Liz. Pojechali do Lafreniere Park, zaparkowali w odludnym miejscu na wyłączonych światłach. Gloria rzuciła mu się na szyję ze śmiechem. - Tak strasznie za tobą tęskniłam - szeptała między pocałunkami. - Myślałam, że już się nie doczekam, kiedy cię zobaczę. - Ja też. Jesteś taka... - jęknął cicho i zamknął jej usta pocałunkiem. Całowali się długo, zapamiętale, coraz bardziej podnieceni i spragnieni siebie. Gloria rozpięła koszulę Santosa, on ściągnął jej bluzkę przez głowę. - Boże, jesteś taka piękna... - szeptał, wodząc palcem po nagiej skórze.

Rose westchnęła. - Dzięki Bogu. - Chciałabym poznać twoją matkę. - Przesunęła wzrokiem po falbaniastej sukni dziewczyny. - A po śniadaniu może weźmiemy się do pracy. Lucien wyciągnął rapier z hebanowej laski. Ujął w palce długie, cienkie ostrze i spojrzał na nowego właściciela broni. Sprawdź - Wiem. Zadzwoń zaraz, jak tylko dotrzesz na miejsce. - Lily z trudem powstrzymywała łzy. - Zadzwonię. Przyrzekam - skłamała Hope. Ruszyła w kierunku samochodu, licząc kroki. Z każdym następnym czuła, że zostawia za sobą kolejny fragment przeszłości. Rzeczy minione odpadały płatami, niczym kawałki zbutwiałej materii ze starego, cuchnącego odzienia. Kierowca otworzył drzwiczki. Zatrzymała się na moment i spojrzała przez ramię na Dom, na matkę stojącą w cieniu, na dziewczęta zbite w progu w ciasną gromadkę. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Dzisiaj narodziła się na nowo, jako Hope Penelope Perkins. Uwolniła się od Cienia. Jabłko wysunęło się jej z dłoni. Pozwoliła mu upaść i wsiadła do samochodu. CZĘŚĆ I Hope ROZDZIAŁ PIERWSZY Nowy Orlean, Laizjana, 1967 Powietrze wypełniał obezwładniający, słodki zapach kwiatów. Zmieszany ze szpitalnymi woniami oddziału położniczego stawał się nie do zniesienia, ale bukiety napływały nieustannie - kolejne świadectwa radości z powodu narodzin pierwszego dziecka Philipa St. Germaine III. Radości w pełni zrozumiałej, jako że noworodek miał być dziedzicem rodzinnej fortuny, kontynuatorem rodowych tradycji i rodowego nazwiska. Przyszłym właścicielem luksusowego, szacownego hotelu wybudowanego w 1908 roku przez pierwszego Philipa St. Germaine.