- Nie! - wrzasnęła za nimi Sandra, machając na

równowagi priorytetów. Ale nawet biorąc to wszystko pod uwagę, do szczerego współczucia dodawałyby w duchu klauzulkę: Lizzie i tak jest łatwiej niż większości ludzi. Cała rodzina, przyjaciele i koleżanki, każdy, kto czytał kobiece magazyny czy tabloidy, na temat zasadniczego aspektu jej życia miał to samo zdanie: że największym darem losu, bijącym na głowę wszystkie inne w jej życiu -zwłaszcza (jak niejeden myślał w duchu) że przy miłym dla oka wyglądzie niebieskookiej blondynki nie należała do wielkich piękności - było małżeństwo z Christopherem. Christopherem Edwardem Julianem Wade'em. Oto on: utalentowany, sławny, a zarazem przystojny chirurg plastyczny, który nieustannie służył swymi zdolnościami potrzebującym w Europie i krajach Trzeciego Świata; założyciel i oś napędowa dobroczynnej organizacji HANDS, poświęconej fizycznej i psychologicznej pomocy zdeformowanym mężczyznom, kobietom i dzieciom. http://www.blatygranitowe.net.pl Raczej nie z ich winy. Niezwykła, wręcz dziwna relacja, ale przypuszczalnie zupełnie niewinna. - FSU* nie ma nic wspólnego z tymi Ustami, sprawdziłam - dodała Ally King. - Dziękuję. Policjantka wyszła, a Shipley wróciła myślą do Johna Bolsovera. O trzy lata starszy od żony, włosy miał ostrzyżone tak krótko, że prawie nie było widać ich mysiego koloru. Sądząc z wyglądu, silny fizycznie, z nadwagą, ale muskularny, z imieniem żony wytatuowanym na lewym ramieniu i wyraźnymi żyłkami na skroniach. Shipley z łatwością mogła go sobie wyobrazić w stanie furii. Nawet

- Za Pieszczotą od Witiagskiego traktu odgałęzia się Arlisski - zakomunikował Rolar. -- On zabierze trochę północy i jeżeli zejdziemy na dwie wiorsty w dół po ciemku, to rano po przeprawie wyprowadzę was na niego krótką ścieżką. Krzykliwi muzykanci sprzykrzyli się sprzeciwiać nawet Orsanie, która całą drogę jechała między mną i wampirem, jasno dając do zrozumienia, że on nie wzbudza u niej zaufania. Zresztą, winien w tym był sam Rolar, któremu, dostarczało przyjemność zastraszać biedną dziewczynę, barwnie opowiadając lub w biegu wymyślając okropne legendy o wampirach i kończąc je potwierdzonymi przysięgami zapewnieniami, że wszytko to głupota i wymysł oraz intrygi nikczemnych wiedźminów, do których, ma nadzieję, my z Orsaną nie zaliczamy się? I wyraziście oblizywał się. Trzymałam się trochę na stronie i przepuszczałam to majaczenie obok uszu, ale najemnica raz po raz warczała na gadatliwego wampira, pomału zaczynając marzyć o karierze wiedźmina. Trudno okazało się jechać wąską gliniastą mielizną, która ciągnęła się wzdłuż zarośniętego krzakami brzegu, który po cichu podnosił się i pod koniec drugiej wiorsty osiągnął poziom końskiej piersi, a dalej przechodził w szczere urwisko, które srebrzyło się pod księżycem. Orsana już zaczynała mamrotać sobie pod nos: “Osi, tak ja i wiedziałam, zaprowadził nas w jakieś krzaki i za jednym zamachem zasmokcze i utopi”, a Rolar zmieszanie oglądał się po bokach, kiedy zupełnie przypadkowo pokazałam wygodne zejście do wody, pół skrytego pod wiszącymi witkami wierzby. Na brzegu była przepiękna polanka, nawet z krzakami i wielkimi szkieletami grubych dębów. Konie miały gdzie poszczypać trawkę, a drzewa które okrążały polanę pozwalały rozpalić ognisko, nie obawiając się, że je zauważą z wody lub traktu. Na rozpalenie ogniska chrustu wystarczało, lecz chcieliśmy mieć ich zapas na całą noc, a wampira, jako najbardziej bystrego, wyganiałyśmy do las po drzewo. Orsana, zdjąwszy kolczugę i pas, lecz nie rozstając się z klingą, przerzuciła przez ramię długi ręcznik i zeszła na brzeg. Ja zaś zajęłam się urządzeniem noclegu, to znaczy, niepewnie podeszła do najbliższego świerka, poklepując po dłoni swoim mieczem - jak zawsze, tępym (posiadałam go już kilka lat i nie ostrzyłam specjalnie, obawiając się skaleczyć). Łamać gałęzie było uciążliwie, rąbać - głośno, rozbójnicy usłyszą, a magia mogła przyciągnąć uwagę nieżywych. Zresztą, to świństwo przyciągało wszystko po kolei, nawet nie uroczych drwali, tak że zdecydowałam się na magię i szybciutko poszczypałam kilka gałązek, szczękając palcami po wypowiedzeniu zaklęcia. Posłania wyszły wręcz jak luksusowe, pozostawało tylko roz¬palić ognisko, kiedy daleko w lesie, a może, na pobliskiej łące za lasem, zawyły wilki. Smółka spokojnie poszczypywała trawę, nastroszywszy, zresztą, uszy. Wiadomo, uważała wilki za niegodne Smółkowej uwagi. Wianek i rudy źrebiec Rolara po przezwisku Karasik za jej przykładem, filozoficznie rozważyły, że głodne wilki nie tracą czasu na serenady. Sprawdź wszystko - przekonywała ją Susan. - Wypij ten koniak. - Oto lekarstwo Susan Blake na wszystkie smutki: alkohol. Dom, w którym ich zakwaterowano, w normalnych warunkach można by uznać za przestronny, ale przy sporej liczbie kręcących się po nim ludzi i porozwlekanego wszędzie sprzętu, z reflektorami włącznie, wkrótce stał się wręcz klaustrofobiczny. I chociaż na planie zewnętrznym, gdzie Lizzie miała do odegrania rolę wirtualnej turystki, czuła się znakomicie rozluźniona, gdy przychodziło do kręcenia