opanował się, zacisnął pięści.

– Chyba nadal ma go Yolanda. – Tak się nazywa? Yolanda? – Montoya szybko notował. – Tak. Żona Sebastiana. – Mieszkają gdzieś w pobliżu? – Nie, mają dom w Encino. Proszę posłuchać, jeśli coś się stało, musi pan porozmawiać z nimi. Mam dowód sprzedaży. Nie zrobiłem nic złego. – Nie ma sprawy – uspokoił go Montoya. – Proszę mi podać ich adres i telefon. Carlos znowu się stawiał. – Chyba w ogóle nie powinienem z panem rozmawiać. – A co, syn kuzynki ma kłopoty z policją? – Nie. To porządni ludzie. Dajcie im spokój. Umowa była legalna. Dopilnuję zmiany rejestracji. Rozłączył się, zanim Montoya wyciągnął z niego coś więcej. Ale i tak już coś miał. Usiłował zadzwonić do Bentza i podzielić się z nim informacjami, ale partner znowu był nieuchwytny. Montoya zostawił mu wiadomość na poczcie głosowej i obiecał, że będzie szukał dalej. Czuł przypływ adrenaliny, jak zawsze, gdy sprawa ruszała z miejsca. Gotów się założyć, że złapał właściwy trop. Teraz odnajdzie Yolandę Salazar. Czyżby to ona nękała Bentza, udając Jennifer? Jeśli tak, sprawa zaraz wyjdzie na jaw. http://www.ciosmy.pl/media/ Montoya nic nie mówił, palił, milczał i słuchał. – Namieszała mu w głowie, mówię ci. Jeździ jego samochodem, spotyka się z nim w szkole. W college’u. Poszedł tam, żeby wyjść na ludzi, żeby zostać księgowym, jak jego siostra, i wtedy... poznał ją, tę... Tę aktorkę i nagle, proszę bardzo, chce pisać sztuki! – Zmrużyła oczy. – A co ja z tego będę miała? Nic. Nawet w pracy muszę go zastępować, nie wyrabia się, bo musi być z Jadą. – Skrzywiła się z niesmakiem i cisnęła niedopałek na ziemię. – Kto wie, gdyby nie Roberto, może zabiłabym sukinsyna! O1ivia słyszała rytmiczny stukot z góry. Poprzez trzaski i szelesty docierał do niej odgłos kroków. Ktoś wszedł na pokład. Ani przez chwilę nie wątpiła, że to porywaczka, więc nie krzyczała; wolała nie ryzykować, że wariatka ponownie ją zaknebluje. Boże, oddałaby wszystko za jakąś broń.

Komórka na kartę jest nie do wykrycia. Idealnie. Biedny Bentz. Nie znajdzie mnie; dopiero wtedy, gdy ja tego zapragnę. Wpadł prosto w moją pułapkę. Może jednak traci wyczucie. I dobrze. Nie miał pojęcia, że czuwam nad każdym jego krokiem, że go śledzę. Wtedy, gdy był u Sprawdź czekała go długa lista. Ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w monitor. Co takiego było w naklejce na chevrolecie, co nie dawało mu spokoju? Coś nietypowego. Naklejka była wypłowiała od słońca, niemal nieczytelna, jakby właściciel samochodu już od dawna z niej nie korzystał, nie odnawiał przepustki. Pracownik szpitala? Na emeryturze? A może zmienił pracę? Sprzedał wóz? Zamknął oczy i usiłował przywołać obraz w pamięci. Cytry, data, nazwa szpitala i coś jeszcze... Logo, rysunek... ale jaki? Znajomy symbol, który mu się wymykał, krył w mętnych zakamarkach umysłu. Cholera! Nic z tego. Symbol mu umykał, więc dał sobie spokój. Prędzej czy później przypomni sobie. Taką miał nadzieję. Zebrał śmieci z biurka, cisnął do kosza, podkręcił klimatyzację, poćwiczył na ręczniku rozłożonym na wytartej wykładzinie. Noga go bolała, ale nie dawał za wygraną. Poszedł pod