Jak zawsze.

Okno jest otwarte. Czuję nadciągający wieczór, na niebie wschodzi blady strzęp księżyca. – Na zdrowie – mówi mi odbicie. Oczy kobiety w lustrze błyszczą psotnie, gdy unosi kieliszek. – Za nasz sukces. – Za sukces – odpowiadam z uśmiechem, który odwzajemnia. – Uda się nam. – I pijemy, jednocześnie, czujemy, jak chłodny płyn spływa do gardła. I myślimy o Ricku Bentzu. Przystojny na swój niechlujny sposób. Silny, umięśniony. O kwadratowej szczęce i oczach, które przejrzą wszelkie kłamstwa. Jest bystry i chłodny, zazwyczaj starannie skrywa uczucia. Ale i on ma piętę achillesową. Która okaże się jego upadkiem. – Brawo – mówię od lustra. Bo wiem, że już wkrótce ten skurczybyk dostanie to, na co zasłużył. Rozdział 6 Dentz miał mnóstwo rzeczy do załatwienia, a nie chciał marnować czasu. Trzeba zacząć od spraw podstawowych – musi gdzieś mieszkać. Postanowił, że zostanie w okolicy, w której kiedyś mieszkali z Jennifer, w okolicy, w której posługiwano się kodem, widniejącym na kopercie ze zdjęciami. Choć ceny pokoi hotelowych w południowej Kalifornii sięgały zenitu, udało mu się znaleźć motel w starej części Culver City, który, jak głosiła reklama, oferował niedrogie, czyste pokoje. SoCal Inn okazał się niskim, podłużnym budynkiem. Zbudowano go, jak http://www.dentystawroclaw.net.pl w stosunkowo krótkiej kolejce. Ale, oczywiście, trafił na korek. Powoli posuwał się do przodu za kobietą w obcisłych dżinsach i krótkiej kurteczce, z komórką przyklejoną do ucha i torbą z logo znanego projektanta u stóp. Co jakiś czas popychała ją czubkiem modnego buta. Ilekroć to robiła, z torby rozlegał się gniewny pisk. – Chwileczkę – rzuciła do telefonu. Pochyliła się nad torbą. – Już w porządku, Sherman. Najwyraźniej Sherman się z nianie zgadzał i zaszczekał głośniej. Przez siatkę w górnej części torby Bentz patrzył, jak psiak wierci się niespokojnie, a kobieta podejmuje przerwaną rozmowę. Nie zdziwi się, jeśli kobieta i jej pies wybierają się do Nowego Orleanu i dostaną miejsce koło niego. Takie już jego szczęście. Choć to w sumie nieważne, jeśli dotrze do domu. Kobieta w obcisłych dżinsach doszła do stanowiska obsługi. Wyłączyła telefon. – Mamy duży problem – zaczęła zaczepnym tonem. – Coś jest nie tak z tym biletem. Jeśli polecę przez Cincinnati, nie zdążę na kolację przedślubną kuzynki w Savannah. Muszę lecieć

. – Dlaczego? Dlaczego? – pytała, choć wiedział, że dzieje się to w jego głowie. Dobry Boże, naprawdę mu odwala. Spojrzał na drzwi balkonowe i oczyma wyobraźni zobaczył słońce przenikające przez firanki. Szampan chłodzi się w kubełku na stoliku obok łóżka, a James i Jennifer tarzają się w pościeli przy akompaniamencie dzwonów kościelnych... Bim! Barn! Sprawdź i stukot opróżnianych kontenerów na śmieci. Która jest godzina, do cholery? Sypialnię zalewało słońce. Spojrzał na zegarek. Po dziewiątej. W końcu spał. Niespokojnie, ale długo. Potarł zarośnięty podbródek i usiłował odepchnąć wspomnienie Jennifer. O1ivia już wyszła. Bo nadal ma własne życie. Wściekły na cały świat zacisnął pięść, po chwili rozprostował palce. Do cholery, Bentz, przestań się nad sobą użalać. To robi się nudne. Skarcił się w myślach, poszedł do łazienki i pokusztykał do kuchni, gdzie w szklanym dzbanku czekała ciepła kawa. O1ivia nie napisała ani słowa, ale wiedział, że umówiła się z przyjaciółką, z którą pracowała w sklepie. Zawsze tego dnia spotykały się z Mandą na ulicy Decatur, szły na cafe au lait, ciasteczka i ploteczki do Cafe du Monde. Przeglądały gazetę i