zaatakuje ponownie? Wkrótce czy za następne dwanaście lat?

– Ja to wiem. Tym razem Montoya też się nie roześmiał. – Widziałeś swoją eks? Bentz zawahał się i zjechał z autostrady. – Być może – przyznał, zwalniając na czerwonym świetle. – Nie jestem pewien. – Naprawdę? – Naprawdę. I dzwoniła do mnie. Nazywała mnie naszym zdrobnieniem. – Jasne. – Tylko ci mówię. – I co z tym zrobisz? Powiedzieć mu? Choć jest tak sceptycznie nastawiony? Właściwie dlaczego nie? – Rozmawiałem z przyjaciółką Jennifer. Powiedziała, że James i Jenntfer spotykali się w San Juan Capistrano, więc pomyślałem, że tam zajrzę. – Żartujesz? A co to ma wspólnego z całą sprawą? Myślisz, że twój martwy brat też macza w tym palce? – Montoya zaklął po hiszpańsku i dodał: – Brzmi coraz bardziej niesamowicie. Byłem w San Juan Capistrano. Kilka razy. W mieście podobno roi się od duchów. – Jak w Nowym Orleanie. – Mówię poważnie. Tak zwana przyjaciółka Jennifer pogrywa sobie z tobą. San Juan Capistrano? Litości. Mówisz jej, że widzisz duchy, a ona cię tam wysyła? No nie. http://www.divercity.pl wiercił się niespokojnie na drewnianym krześle w pokoju przesłuchań. Dobrze chociaż, że go nie skuli. Bentz oddał broń dwójce, która jako pierwsza zjawiła się na miejscu zbrodni, i wtedy go zatrzymali. Patrzył, jak policjanci rozciągają żółtą taśmę i rozmawiają z sąsiadami, którzy wylegli przed domy. Kiedy się pojawili, ponury zaułek nabrał surrealistycznych cech, nagle zapanowało tu ożywienie, jak na molo w Santa Monica. Sąsiedzi, w szlafrokach, klapkach, dresach i piżamach, stali w świetle latarni, gawędzili, palili, kręcili głowami, przyglądali się wozom policyjnym i oferowali, że złożą zeznania. Bentz słyszał, co mówili o Lorraine. – Urocza kobieta – zachwycała się staruszka. – Dobra sąsiadka. – Mężczyzna z domu obok pokiwał głową. Puchacz, pomyślał Bentz: okulary, posępna mina i cienka bródka. – Nie mieści mi się w głowie, że ktoś się do niej włamał. To spokojna okolica. Bezpieczna. – Puchacz umilkł, gdy mijał go wózek ze

Bez zastanowienia wsiadła do samochodu. Kluczyki były w stacyjce. Przekręciła je. Silnik ożył. Wrzuciła wsteczny, wyjechała z garażu, minęła podjazd. Tylko cudem nie rozjechała nieszczęsnego kota sąsiadów i nie przewróciła skrzynki na listy. Wyjeżdżając na ulicę, spojrzała w okna sypialni. Sprawdź przywołującą go palcem, z tym zmysłowym uśmieszkiem, który stał się jej znakiem firmowym. Ale nie, nie opierała się o nagrobek, słońce nie zapalało refleksów w miedzianych lokach. Nie stała za ogrodzeniem z kutego żelaza. Był zupełnie sam na miejscu ostatniego spoczynku byłej żony. Cmentarz był pusty, poza nim nie było tu żywej duszy. Na niektórych grobach były świeże kwiaty, inne przystrojono sztucznymi bukietami, gdzieniegdzie wbito w ziemię malutkie amerykańskie flagi teraz wyblakłe od słońca. Ale na ogrodzonym terenie nie było nikogo innego, człowieka ani ducha. No pewnie, że nie. Ona nie żyje, Bentz. Nie żyje. Wiesz o tym. Zidentyfikowałeś ją osobiście, na rany boskie! I nie wierzysz w duchy. Nie zapominaj o tym z łaski swojej, dobrze? Stał tam jeszcze chwilę, usiłując zrozumieć, co się z nim dzieje. Nie wierzył, że traci rozum, i nie wierzył w duchy. Nieboszczki nie zjawiają się ot, tak sobie. Więc co robisz tutaj, na cmentarzu?