Albo dwadzieścia. W ogóle nie wyobrażała sobie zarzucenia

przyciągnął do siebie, zanim sam na dobre otworzył oczy Było mu z nią dobrze, myślała. Na tyle, na ile było to możliwe. Przesunęła dłonią po jego piersi, wyczuwając włoski, ciepło skóry, silne bicie serca. Poranna erekcja mężczyzny aż prosiła się o zainteresowanie i Milla usłużnie wsunęła rękę pod kołdrę, ujmując w dłoń ciepłą męskość. - Nie mogę w to uwierzyć - mruknęła, całując go w ramię. - Nawet nie wiem, jak masz na imię. - Przecież wiesz - odparł, marszcząc brwi. - James. - Naprawdę? Nie wymyśliłeś tego wtedy na poczekaniu? - James Alejandro Xavier Diaz. To pełna amerykańska wersja. - Xavier? Pierwszy raz spotykam kogoś o tym imieniu. A jaka jest wersja meksykańska? - W zasadzie taka sama. Au! - zachichotał, robiąc unik: Milla spróbowała znienacka uszczypnąć go w czułe miejsce. Zawsze rozczulał ją śmiech Diaza. Może dlatego, że był on tak rzadkim zjawiskiem. Wśliznęła się na mężczyznę, ustawiła odpowiednio jego członek i nasunęła się delikatnie na sterczącego penisa. Diaz odetchnął głęboko, zamykając oczy i ugniatając dłońmi pośladki kobiety. Milla http://www.dobra-medycyna.info.pl/media/ zdołałaby pokonać - przynajmniej woda uspokoiła się trochę i nie miotała już nią na wszystkie strony Brzegi były tu mniej strome, usiane wielkimi głazami. Milla mogła już utrzymać się na powierzchni i dać obolałym mięśniom chwilę wytchnienia. Czuła zdradzieckie zimno przenikające aż do kości i wiedziała, że za kilka chwil może już nie mieć sił płynąć dalej. - Łap i owiń sobie wokół nadgarstka! - zawołał Diaz; końcówka jego skórzanego pasa chlapnęła tuż przed Millą. - Pociągnę cię na dno! - odkrzyknęła, łapiąc pas. an43 282 - Nie pociągniesz. Nie możemy się rozdzielać, trzymaj mocno!

310 Gallagher. Pavon mu nie ufał, ale w zasadzie nie ufał przecież nikomu. Ich współpraca była długa i owocna, Gallagher miał wrodzony talent do robienia pieniędzy. Kiedy Pavon spotkał go po raz pierwszy, True był biedny jak mysz kościelna, ale miał w sobie Sprawdź machając radośnie rączkami i nóżkami. - Taaak, to mamusia! - uśmiechnęła się do niego Milla, podnosząc chłopca z łóżka. Gdy tylko znalazł się blisko jej ciała, natychmiast zaczął szukać sutka. - Mój ty żarłoczku - powiedziała, siadając i odpinając przód sukienki. Poczuła mrowienie w piersiach, a potem westchnęła, czując, jak Justin zaczyna ssać. Kołysała się delikatnie w przód i w tył, bawiąc się paluszkami dziecka. Wkrótce oczka Justina zamknęły się, a Milla cicho zaśpiewała mu kołysankę, ciesząc się chwilą. Kochała tę stronę macierzyństwa. Pewnie, że nie było nic przyjemnego w chronicznym niewyspaniu i w zapachu brudnych pieluch, ale kiedy trzymała w ramionach swoje dziecko, tak jak teraz, nie liczyło się nic innego. Dla jednej takiej chwili warto było żyć.