Ostatnimi laty, w miarę rozwoju przedsiębiorstwa, ojciec odgrywał coraz bardziej znaczącą rolę w gonitwach. - Zawsze lubiłam to miejsce. Mark uniósł nagle głowę. Alli sama się odezwała, nie zachęcana przez nikogo. I równie nagle uświadomił sobie, jak bardzo lubi jej głos. Nawet w studiu, gdy zdawała raporty, bardziej słuchał jej głosu, niŜ rozumiał treść. - Tato zawsze kupował konie od Windcrofta - powiedział. -I mnie teŜ podobały się najbardziej konie od niego. Często tu przychodzisz? - zapytał, chcąc wyraźnie podtrzymać rozmowę. Łączą ich wprawdzie tylko interesy, ale nie muszą się przecieŜ zachowywać jak obcy sobie ludzie. - Wolałabym częściej. Jak byłam małą dziewczynką, pan Windcroft uczył mnie jazdy konnej, potem Nita przejęła dowodzenie i uczyła Karę. Nawet teraz zdarza się, Ŝe w czasie weekendu przyjeŜdŜam tutaj, biorę konia i jeŜdŜę całymi godzinami. Ale dla mnie to wszystko za mało. Mark spojrzał na nią z niedowierzaniem. Wiedział wprawdzie, Ŝe w Royal prawie wszyscy jeŜdŜą wierzchem, lecz nie sądził, Ŝe ona teŜ. Z jakichś powodów nie wyobraŜał sobie jej dosiadającej konia. Była, tak sądził, za bardzo zasadnicza. - Mam konie na moim ranczu. MoŜesz jeździć, ile ze chcesz. John Collier zajmuje się nimi. Na pewno dobierze ci właściwego rumaka. Odgarnęła opadające jej na twarz włosy i rzekła: http://www.dobrabudowa.org.pl - Mamo! - Gloria wyciągnęła ręce. - Nie ruszaj się, proszę! Hope spojrzała jej w oczy. Były spokojne i całkowicie przytomne. - Nadeszła Bestia - wyszeptała. - Pani St. Germaine, proszę, niech się pani nie rusza. - Santos posuwał się ostrożnie w głąb pokoju. Mówił głosem niskim, uspokajającym. - Proszę tylko... Różaniec wymknął się z palców i z charakterystycznym stuknięciem spadł na podłogę. Gloria zamarła, Hope uśmiechnęła się. - Zapamiętaj, córeczko. Zło przybiera różne oblicza. Po tych słowach runęła w dół. ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY ÓSMY Santos raz po raz spoglądał na zegarek. Dzień w wydziale zabójstw dłużył się niemiłosiernie, chociaż każdy dzień od czasu samobójstwa Hope St. Germaine, aresztowania Chopa Robichaux i ujęcia człowieka, który mógł okazać się Śnieżynką, wydawał się niemiłosiernie długi. Owym człowiekiem był znajomy sklepikarz Tiny. Wrócił w końcu do Nowego Orleanu, a wtedy został zatrzymany. Wcześniej Santos i Jackson znaleźli świadków, którzy skojarzyli go z dwiema ofiarami - jeden z nich widział go razem z Billie, drugi w noc śmierci Lucii. Oczywiście facet zaprzeczał, jakoby był Śnieżynką, jednak Santos wiedział, że to on. Co więcej, wiedział, że Śnieżynka i zabójca jego matki to ta sama osoba. Znowu spojrzał na zegarek i zaklął. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego czuje niepokój i dlaczego chce czym prędzej wydostać się z tego miejsca. Nie miał przecież gdzie iść, nikt na niego nie czekał. Z pewnością nie Gloria. Nie widział jej od czasu pogrzebu, a i wtedy prawie ze sobą nie rozmawiali. Była zdruzgotana, pogrążona w bólu. Próbował podejść do niej, pocieszyć ją, ale nie potrafił. Między nimi pojawił się mur, zupełnie jakby wstrząsające informacje o matce, a potem jej samobójstwo, odebrały im wszelką zdolność porozumienia.
Dziewczęta jednak już czekały. Clemency zaproponowa¬ła, by korzystając z wycieczki założyły zielnik, a do specjalnego koszyczka zbierały okazy, które potem przynio¬są do domu. Clemency odkryła u Arabelli talent do akwareli - jedną z niewielu umiejętności tej panny, które przystały prawdziwej damie. Postanowiła więc, że to ona będzie malować, Diana zaś opisze później te obrazki pięknym pismem. - Czy mamy szukać czegoś unikalnego, panno Stoneham? - zapytała Diana. - Myślę, że powinnaś uzgodnić to z Arabella - odparła Clemency. - Och, nie. Di. Wybierzmy po prostu interesujące rośliny - wtrąciła Arabella. - Coś z ładnymi liśćmi, na przykład bluszcz. Inaczej będzie to strasznie nudne zajęcie. Diana spojrzała na Arabellę z powątpiewaniem. - Moja droga - Clemency zwróciła się do Diany z życz¬liwym uśmiechem - chęć malowania pięknych rzeczy zamiast czegoś bezbarwnego nie jest niczym nagannym, wiesz o tym. Zatem pozwól kuzynce rozwijać artystyczne zdolności! Sprawdź - Twierdzi, że gdy pisała ten list, była przekonana, iż jestem Alexandrem! - odparł pogardliwie. - A wiesz, to wielce prawdopodobne - przyznała ciotka. - Co takiego? Dajesz wiarę tym bredniom? Naprawdę sądzisz, że jej przyjazd tutaj nie był zamierzoną kpiną cynicznej parweniuszki, która postanowiła sobie obrazić Candoverów? - Lysandrze, opamiętaj się! - rozkazała lady Helena. - Cała sytuacja jest wielce niezręczna, a ty, tracąc zimną krew, wcale jej nie poprawiasz. Rozumiesz, że chciałabym wysłuchać wersji panny Hastings - uniosła rękę, powstrzy¬mując protesty Lysandra. - Zapewne i ona ma sporo do powiedzenia. Podejrzewam, że prawda jak zwykle leży pośrodku. - Po krótkiej przerwie dodała: - Jakkolwiek na to patrzeć, dziewczyna nie może tu pozostać i obojętne jak, ale musimy wytłumaczyć jej nagły wyjazd. Chociaż bardzo szanuję Fabianów, uważam, że tę akurat sprawę powinniśmy zachować dla siebie. I tak wkrótce muszą nas opuścić, chodzi o wyświęcenie Gilesa. - Czemu mamy chronić reputację panny Hastings? - war¬knął markiz. - Ona najwyraźniej nie przejmowała się nami. - Chcesz, żeby twoje sprawy matrymonialne stały się tajemnicą poliszynela? - zganiła go ciotka. Była zdania, że czasami tylko ona z całej rodziny potrafi myśleć logicznie. Lysander jest taki męczący, szczególnie gdy w grę wchodzi jego urażone poczucie godności! Pamięta podobne zmagania z jego ojcem, potem z Alexandrem, a teraz znowu Lysander przysparza jej zmartwień. Lady Helena czuła, że już zbyt długo zajmuje się uspokajaniem urażonej męskiej ambicji. Gdy ta absurdalna sprawa zostanie rozstrzygnięta, a Arabella ulokowana bezpiecznie u Fabianów, pojedzie do Bath na zasłużony wypoczynek. Weźmie ze sobą tylko psy, bo te przynajmniej są wesołym towarzystwem i z pewnością nie wplączą się w idiotyczne miłosne afery. - Panna Hastings zostanie nagle wezwana z powodu choroby matki; myślę, że to najlepsze wyjście z sytuacji. Oczywiście pozwolimy jej wyjechać. Wyrażę z tego powodu szczery żal, i ty także - ciągnęła. Markiz usiadł ciężko na fotelu i wydawał się nie słuchać. Przyglądał się listowi Clemency. - Myślisz, że naprawdę pomyliła mnie z Alexandrem? - Pozostawiam to twojemu wyczuciu i wiedzy na jej temat. - Lady Helena zauważyła, że bratanek już opanował gniew. - A teraz pozwól, że porozmawiam z Arabella. Kwadrans później Arabella siedziała wraz z ciotką w jej buduarze. Najważniejszymi lokatorami tego obszernego, wytwornego pokoju wydawały się psy, ich wygodzie było tu podporządkowane niemal wszystko. W rogu znalazła schro¬nienie Millie ze swoimi szczeniakami, a przynajmniej osiem pozostałych czworonogów królowało na specjalnie przygo¬towanych krzesłach. Miarą powagi obecnej sytuacji był fakt, że lady Helena bezceremonialnie zgoniła Muffin z jej ulubionego miejsca i usiadła tam sama. Z zaskoczeniem stwierdziła, że bratanica już wie o kłam¬stwach panny Hastings, i bez słowa komentarza wysłuchała rzeczowej opowieści dziewczyny.