– Odsłuchałem twoją wiadomość – zaczął Bentz.

Z trudem się powstrzymał, by nie spojrzeć na smętne resztki w dzbanku. – Gdyby pan czegoś potrzebował, proszę dzwonić na recepcję. – To badziewie... – odezwał się chłopak. – Tony! – warknęła Rebecca. – Dosyć! Chłopiec, naburmuszony, odwrócił się do niej plecami i ze złością potrząsnął pilotem, jakby w ten sposób chciał go zmusić do działania. Bentz wyszedł na zewnątrz. Spojrzał w biały skwar. Co najmniej na tydzień stał się mieszkańcem południowej Kalifornii. Hayes szedł po zadbanym trawniku przed domem byłej żony. Słońce skłaniało się ku zachodowi. Wyjął kluczyki do SUV-a i mało brakowało, a wpadłby na kobietę z dwoma beaglami na smyczy. – Uważaj! – Posłała mu mordercze spojrzenie. Nie zwróciwszy na nie uwagi, energicznie otworzył drzwiczki. Z wnętrza wozu buchnęło gorące powietrze, kierownica była tak rozgrzana, że z trudem dawało się ją dotknąć. A i tak temperatura panująca we wnętrzu wozu była niczym w porównaniu z tym, co wrzało w jego duszy. Ależ był wściekły. Za kogo, do cholery, Delilah się uważa? Rozwodzi się, bo nie może już wytrzymać życia u boku policjanta? Kiedy dwanaście lat temu za niego wychodziła, wiedziała, że robi karierę w departamencie. Poza tym była już w ciąży. I oboje chcieli tego dziecka. http://www.dobre-budownictwo.biz.pl gwizd, pisk hamulców, odgłos metalu trącego o metal ogłuszał, zapach palonej ropy drażnił nozdrza. Dokoła wirowały kłęby pary. – Ratunku! Ratujcie moje dziecko! Ale nikt nie słyszał jej modlitw. Tunel wypełnił się hałasem i dymem. – Nie! – krzyknęła i się obudziła. Serce jej waliło, była spocona, leżała w pogniecionej pościeli. Boże drogi, to sen, to tylko sen. Głęboko zaczerpnęła tchu i spojrzała na zegarek. Trzecia piętnaście. Dopiero za kilka godzin będzie musiała wstać, ubrać się i pojechać do sklepu. Usiadła, odgarnęła włosy z oczu i zdała sobie sprawę, że drżą jej dłonie – efekt uboczny nocnego koszmaru. Hairy S uniósł łeb z posłania na podłodze. Nastawił uszy, z nadzieją zamerdał ogonkiem. – No pewnie – mruknęła. – Chodź do mnie! Nie czekał na dalsze zaproszenie, poderwał się z posłania, rozpędził i wskoczył na łóżko.

– Jesteś pewien? – Hayes najwyraźniej był temu przeciwny. Pokręcił głową. – Muszę mieć pewność, Jonas. Chyba rozumiesz. – Nie, nie rozumiem. Na miłość boską, Bentz, to nie będzie przyjemny widok. – Hayes ciągle kręcił głową, ale chyba zrozumiał, że go nie przekona... – Dobrze, zawiozę cię, ale żeby było jasne – uważam, że to zły pomysł. Cholera, człowieku. No dobra. Zrobimy to, potem podrzucę cię do wypożyczalni, a potem pojedziesz do motelu i tam się prześpisz. Sprawdź zdjęcia małej kaplicy, która nie była częścią misji. Dowiedział się także, że kościół pod wezwaniem San Miguel i należąca do niego ziemia zostały w latach sześćdziesiątych sprzedane, a w dawnej świątyni otworzono zajazd. W ciągu minionych czterdziestu lat wielokrotnie zmieniał właścicieli. Jeśli wierzyć opisom, ostatnia transakcja odbyła się osiemnaście miesięcy temu – zajazd trafił w ręce japońskiej sieci turystycznej i na razie był zamknięty. Dzięki GPS poruszał się bezbłędnie wąskimi uliczkami miasteczka słynnego z malowniczości. Wszędzie wzrok kusiły kwiaty i czerwone dachówki. Gdy zapadał zmierzch, przejeżdżał przez centrum. Ludzie oglądali wystawy, siedzieli pod parasolami w narożnych knajpkach. Bentz minął tory kolejowe i przejechał jeszcze prawie trzydzieści kilometrów, coraz dalej od centrum, do podupadłej dzielnicy. Minął ciąg magazynów na starym San Miguel Boulevard, przejechał wyschłe koryto rzeki, znalazł się w ślepym zaułku.