- Wiem. Prosił pan o najlepszego człowieka, więc go pan dostał.

- Świetnie. Chodźmy więc. Nie, Isabello, ty sobie siedź i odpoczywaj - powstrzymała ją Alice, widząc, że wstaje z fotela. - My zaraz wrócimy. - Na pewno nie. Pamiętajcie, że za godzinę podają kolację - przypomniał im Edward. - Spokojnie, Ed. Znamy twoje priorytety. - Roześmiana Alice pocałowała go w policzek, po czym obie z Rosalie wyszły z salonu. - Też się trochę przejdę. Pomogę Emmettowi przy dzieciakach. - Jasper z wyraźną przyjemnością rozprostował nogi, nie zdążył jeszcze wyjść, gdy do salonu wszedł służący z wiadomością, że dzwonią w pilnej sprawie z Paryża. - A tak, czekałem na ten telefon. - Książę Carlise’a energicznie wstał z fotela. - Odbiorę w gabinecie. Wybaczy pani, lady Isabell. - Ukłonił się przed nią. - Jestem pewien, że Edward dotrzyma pani towarzystwa. Synu, może lady Isabella chciałaby zobaczyć bibliotekę? - Cóż, jeśli masz ochotę patrzeć na ściany książek, to zapraszam - powiedział Edward po wyjściu ojca. - Lubię książki - odparła, wstając. - Idziemy? - Jak sobie życzysz - westchnął. Znał lepsze sposoby, by miło spędzić czas do kolacji, ale posłusznie podał jej ramię i poprowadził w stronę biblioteki. - To chyba niemożliwe, żeby tutejsze muzeum miało bogatszy zbiór malarstwa niż ten, który można podziwiać w pałacu - zauważyła, gdy mijali kolejny piękny obraz. - Muzeum Sztuki ma w swej kolekcji sto pięćdziesiąt dwa płótna impresjonistów i postimpresjonistów, wśród których należy wymienić dwa Coroty, trzy Monety, oraz jednego niezwykle cennego Renoira - rzekł tonem zawodowego przewodnika. - Aha. Widząc jej zaskoczenie, nie mógł się nie roześmiać. - Tak się składa, że jestem w zarządzie muzeum - wyjaśnił. - Miłość do koni nie wyklucza miłości do sztuki. Co ty na to? - zapytał, wskazując wyjątkowo piękną akwarelę, na której przedstawiono pałac książęcy w Cordinie. - Och, jest wspaniały! Kto go namalował? - Moja praprababka. - Zadowolony z reakcji Belli, dotknął jej dłoni. - Namalowała setki obrazów i wszystkie powędrowały na strych. W jej czasach kobiety mogły traktować malarstwo wyłącznie jako hobby. - Całe szczęście, że czasy się zmieniły. - Kilka lat temu odnalazłem prace babki w zakurzonym kufrze. Niektóre były kompletnie zniszczone, ale większość doskonale się zachowała. Między innymi ten pejzaż - wyjaśnił, dotykając bogatej ramy. Zdawało jej się, że tym gestem chciał wyrazić szacunek. - Poczułem się tak, jakbym cofnął się o kilka pokoleń. Gdyby tę akwarelę namalowano współcześnie, wyglądałby tak samo. http://www.domaszkowice.pl przyjaciół w Paryżu zostało zamordowanych przez motłoch, lecz służba zdołała ukryć niektóre z dzieci. Matka uważała, że ma obowiązek odnaleźć je i przewieźć potajemnie do Anglii. Przeprawiali się z nimi potem przez kanał La Manche, przewożąc dzieci na statku Carnarthena. No i pewnego dnia matka nie wróciła. Podobno została zatrzymana i skazana na śmierć. Carnarthen nie zdołał jej uratować. - O Boże! - Becky odłożyła widelec. - Ja... ja po prostu nie wiem, co powiedzieć. Alec spojrzał na nią uważnie. Wcale nie wyglądał na zasmuconego, choć utrata matki musiała mu przecież sprawić głęboki ból. - Nie brakowało ci jej? - Niekoniecznie. Zdumiała się. Alec powoli obracał w palcach widelec. - Rzadko o niej myślę. Dlaczego właściwie miałbym to robić? Ona nie myślała o nas. Przypatrywał się jej pilnie. Becky patrzyła w ziemię. - Ilu właściwie masz braci?

- Oczywiście, że nie! Pozwoliłam mu na zaloty, żeby zrobić przyjemność papie. Prawdę mówiąc, kocham kogoś innego. Niestety, nie odwzajemnia on moich uczuć. - Czy aby na pewno, milady? Parthenia westchnęła i pokiwała głową, gdy wóz kąpielowy wjeżdżał na kamieniste wybrzeże. - Na pewno. Wiesz co, Abby? Niektórzy dżentelmeni doprawdy aż się proszą, żeby dostać po nosie! Sprawdź - Zysk jest zawsze mile widziany. - Uśmiechnął się, odstawiając jastrzębia na miejsce. Pomyślała, że człowiek o tak wypielęgnowanych dłoniach powinien grać na skrzypcach albo pisać wiersze. Wiedziała, że rzadko posługiwał się pistoletem. Nie musiał. Wystarczyło, że dał znak. - Co zaś do osobistych korzyści - dodał po chwili - to można je różnie rozumieć, czyż nie? - Oczywiście. Najważniejsze to odczuwać, satysfakcję - zgodziła się. - Rozumiem, że porywanie księżniczki Rosalie i groźby pod adresem Bissetów miały przyspieszyć pańskie wyjście z więzienia. Teraz jest pan wolny. I - jeszcze raz rozejrzała się po gabinecie - bardzo majętny. O co więc chodzi? - Interesy należy doprowadzać do końca - rzekł dobitnie, zaciskając palce na kieliszku. - Długi muszą być spłacone. Razem z procentami, a chyba zgodzi się pani, że tych przez dziesięć lat narosło bardzo dużo. - A więc zemsta. Albo kara, jeśli pan woli. Tak, to rozumiem. Zemsta często ma słodki smak. I wartość brylantów. - Uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Nie miała wątpliwości, że ten człowiek nie ustanie w wysiłkach, dopóki nie zaspokoi żądzy odwetu. - Monsieur, życzył pan sobie, żebym dostała się do pałacu. Zrobiłam to, i pozostanę na posterunku do odwołania. Wolałabym jednak mieć jakieś wytyczne. - Uniosła dłonie w symbolicznym geście pokory. - Oczywiście, to pan się mści, nie ja. Uprzedzam tylko, że trudno jest działać po omacku. - Gracz, który od razu wykłada wszystkie karty na stół, nie może już niczym zaskoczyć. - Zgoda. Pragnę jednak przypomnieć, że człowiek, który ma w ręku nóż, ale nie chce go naostrzyć, jest również mało skuteczny. Dotarłam do celu, monsieur. Nie ukrywam jednak, że pomogłaby mi jakaś mapa. Blaque złączył dłonie, układając je w kształt piramidy. Zamyślony, zapatrzył się w migotliwe brylanty. Zamierzał posłużyć się lady Isabell. I tym razem musi to zrobić skutecznie. Dwa razy mu się nie powiodło. Nie udało mu się wykorzystać Bissetów do swych celów ani rzucić księcia Carlise’a na kolana. Teraz jednak dopnie swego. Był pewien, że w Isabelli znalazł wreszcie idealne narzędzie. - Pozwoli pani, że zadam jej pytanie. Jak można zniszczyć drugiego człowieka? - Najprościej odebrać mu życie. Blaque uśmiechnął się i wtedy Bella dostrzegła prawdziwe wcielenie zła. - Ja nie lubię prostych rozwiązań, moja droga. Śmierć jest ostateczna. Nawet zadawana powoli, prowadzi do nieuchronnego końca. Jeśli chce się zniszczyć człowieka, złamać jego serce i duszę, nie wystarczy kula w skroń.