Witaj, Richardzie. Rainie stała na werandzie w zapadającym zmierzchu. Było późno, dochodziła ósma. W drodze powrotnej z poprawczaka zatrzymała się, żeby przegryźć jakąś kanapkę i pomyśleć. Nie najadła się specjalnie, ale za to rozjaśniło jej się w głowie. Skąd mroczna postać mężczyzny na jej werandzie? Dlaczego jakiś nieznajomy opowiadał o jej matce w barze w Seaside? Skąd strzelba na jej sofie? Bo w którymś momencie zaczęło chodzić właśnie o nią. Zabójca nie rozpłynie się w powietrzu. Quincy miał rację. Ten szaleniec jeszcze nie skończył. Rainie zaparkowała samochód na początku podjazdu. Już wiedziała, kogo szuka. Kiedy Danny w końcu wyszeptał jego nazwisko, wcale się nie zdziwiła. Ostrożnie przeszła lasem na tyły swojego domu. Było tak, jak się spodziewała. Mann siedział spokojnie na werandzie, tuląc do siebie strzelbę jej matki. Weszła po schodkach i wymierzyła w jego pierś z pistoletu. – Witaj, Lorraine – odezwał się uprzejmie. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko mojej wizycie, ale zmęczyły mnie już te podchody. – Świetnie. Wstań, to cię zastrzelę. – Lorraine – rzucił jej zirytowane spojrzenie. – Niczego się nie nauczyłaś czternaście lat temu? – Owszem – odparła szczerze. – Żeby nie czekać tak długo. I przyznać się od razu... to lepsze dla zdrowia. http://www.e-domydrewniane.info.pl Phil de Beers skinął ponuro głową. - Kiedy poprosił, żebym za niego wyszła - ciągnęła Mary - myślałam, że jestem najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Ale wtedy nie uświadamiałam sobie, o co mu chodziło. Nie rozumiałam tego, że nie podoba mu się sposób, w jaki się ubierałam, mówiłam i zachowywałam. Chyba byłam trochę naiwna, panie de Beers. Myślałam, że mój mąż poprosił mnie o rękę dlatego, że mnie kochał. - Nie wiem, co powiedzieć - wyznał de Beers, i tym razem chyba mówił prawdę. - Uważa, że go zdradzam, prawda? - spytała Mary. Usiadła bokiem i popatrzyła mu prosto w oczy. - Uważa, że się wymykam i za jego plecami spotykam się z innymi mężczyznami. Dlaczego? Ponieważ cały czas zostawia mnie samą? Ponieważ odciął mnie od mojej rodziny i przyjaciół? Nie mam pracy.
33 Sobota, 20 maja, 19.51 Witaj, Richardzie. Rainie stała na werandzie w zapadającym zmierzchu. Było późno, dochodziła ósma. W drodze powrotnej z poprawczaka zatrzymała się, żeby przegryźć jakąś kanapkę i pomyśleć. Nie najadła się specjalnie, ale za to rozjaśniło jej się w głowie. Skąd mroczna postać mężczyzny na jej werandzie? Dlaczego jakiś nieznajomy opowiadał o jej Sprawdź - Tak, żyje. Przynajmniej... powiedzmy, z technicznego punktu widzenia. Choroba Alzheimera. Gdy miałam dziesięć lub jedenaście lat, trafił do szpitala. Odwiedzaliśmy go kilkanaście razy w roku, ale ostatnio już dawno nie byliśmy u niego. Chyba dlatego, że nie rozpoznaje nas, nawet taty, więc... W każdym razie dziadek nie lubi obcych. - To musi być trudne. Jaki był wcześniej? - Twardy. Cichy. Na swój sposób zabawny. Mieliśmy zwyczaj jeździć na Rhode Island na jego farmę. Miał kury, krowy, konie i sad. Mandy i ja uwielbiałyśmy to. Dużo miejsca do biegania i można było robić tyle fajnych rzeczy. - Waszej mamie to nie przeszkadzało? - spytała sceptycznie Rainie. Kimberly uśmiechnęła się. - Nie powiedziałabym. Pamiętam, jak pewnego dnia z nieba spadł balon na gorące powietrze. To była jakaś przejażdżka turystyczna. Taki mały