- Proszę opowiedzieć o pasie bezpieczeństwa.

makijażu przygotowywały mu dwie godziny. Potem zdjął buty na pięciocenty¬ metrowych koturnach. Zdjął też granatową marynarkę, która była uszyta na miarę tak, żeby dzięki niej szczuplejszego mężczyznę upodobnić do potężniejszego Quincy'ego. - Jestem Luke Hayes - przedstawił się spokojnie obcy mężczyzna. - Przyjaciel Rainie. Andrews gwałtownie pobladł. Odwrócił się w stronę drzwi sypialni. Lewą rękę nadal trzymał na ramieniu Kimberly. - Kto? Jak? Przecież jesteś w Wirginii! Quincy wszedł do salonu. Swój pistolet kaliber 10 mm trzymał w opuszczonej dłoni. Patrzył uważnie na Andrewsa. Piętnaście minut szukał w holu głównym mężczyzny rozmawiającego z telefonu komórkowego i dopiero 249 potem zrozumiał swój błąd. Ten człowiek był już na górze. Ten człowiek był już w pokoju jego córki. W planie B zawsze brano pod uwagę schody pożarowe. Quincy wbiegł sześć pięter w górę. Powinien być zmęczony. Powinien być wyczerpany. Stał, patrząc na tamtego mężczyznę, który z bronią w ręku pochylał się nad jego córką, ale czuł się niewiarygodnie spokojny. Czas zwolnił swój bieg. Nad wszystkim można było zapanować. Wreszcie podejrzany miał twarz. I jak w przypadku wielu zabójców, ta twarz nie robiła żadnego wrażenia. Był http://www.ekodesign.com.pl/media/ to. Dużo miejsca do biegania i można było robić tyle fajnych rzeczy. - Waszej mamie to nie przeszkadzało? - spytała sceptycznie Rainie. Kimberly uśmiechnęła się. - Nie powiedziałabym. Pamiętam, jak pewnego dnia z nieba spadł balon na gorące powietrze. To była jakaś przejażdżka turystyczna. Taki mały 127 facecik krzyczał na pasażerów, żeby łapali się gałęzi, żeby wyhamować. Balon przeleciał między jabłoniami i zwalił się na środku pola naszego dziadka. Mama wybiegła z domu, cała podekscytowana, i zaczęła wołać: O Boże widziałyście? Mój Boże! Wtedy z kurnika wyszedł dziadek. Stanął przed koszem z pięcioma ogłupiałymi pasażerami i popatrzył na nich obojętnie, nie wypowiadając ani słowa. Przewodnik się zdenerwował, zaczął wylewnie przepraszać i wyjaśniać, że zaraz ktoś po nich przyjedzie, po czym wyciągnął

– To miało być moje pytanie. – Sytuacja Danny’ego poprawia się – odparła. – Mnóstwo ludzi zaproponowało pomoc. Nie żeby pochwalali jego czyn, ale Henry Hawkins alias Richard Mann alias Dave Duncan przechytrzył całe miasto, łącznie z władzami szkolnymi. Po tym wszystkim łatwiej jest zrozumieć, jaki mógł mieć wpływ na jedno zagubione dziecko. – A Becky? Sprawdź najszybciej. We wtorek po południu Sandy próbowała przygotować raporty, ale praca zupełnie jej nie szła. Siedząc w małym narożnym gabinecie, ongiś sypialni imponującej wiktoriańskiej rezydencji, pani O’Grady więcej czasu poświęcała wyglądaniu przez okno niż na studiowaniu dokumentów piętrzących się na porysowanym dębowym biurku. Dzień był piękny; jak okiem sięgnąć ani jednej chmurki. Prawdziwa rzadkość w stanie, w którym pada tak często, że miejscowi pieszczotliwie nazywają deszcz płynnym słońcem. Temperatura umiarkowana. Nie tak niska, jak zdarzało się to wiosną, ale też nie tak wysoka, by zwabić zakłócających spokój turystów. Pogoda wręcz idealna, istny luksus dla mieszkańców Bakersville, którzy znosili też jesienne szarugi, zimowe mrozy, lawiny błota na górskich szlakach i wiosenne powodzie zagrażające żyznym polom. Jeden ładny dzień na sto, zauważyłby ironicznie ojciec Sandry. Ale zaraz by dodał, że tyle wystarczy.