w postaci srebrnego chevroleta.

przy nim zostali, współpracownicy, którzy trzymali jego stronę, odetchnęli z ulgą, gdy odchodził. Jego odejście było najlepszym wyjściem dla wszystkich. Zwłaszcza dla niego samego. Tylko że zostawił za sobą sporo niedokończonych spraw. Od jego ostatniego pobytu na południu Kalifornii minęły lata; choć okolica się zmieniła, majestatyczne palmy i kosmiczne łuki restauracji Encounters na lotnisku LAX przypominały mu chwile, o których wolałby zapomnieć. Wjechał na autostradę. Nie widział okolicznych wzgórz – uniemożliwiał to gęsty smog. Majstrował przy pokrętle klimatyzacji, by uporać się z coraz wyższą temperaturą. Budynki wynurzały się nieoczekiwanie z rozgrzanego powietrza. Instynktownie jechał do swojej starej dzielnicy, niedaleko Culver City. Niewiele się tu zmieniło. Wyższe drzewa, gęstsze zarośla, cała okolica podupadła, o czym świadczyły popękane chodniki i żelazne pręty w oknach. Jego stary dom wyglądał właściwie tak samo. W ciągu minionych dwunastu lat pomalowano go na gołębio-szary kolor; dziś dobrze zrobiłaby mu warstwa świeżej farby. Wypaczone drzwi garażu nie domykały się, podwórze zarosło suchą teraz trawą. Chwasty żółkły na wypłowiałej od słońca werandzie. Wypłowiała również wbita w zakurzony trawnik tabliczka „Do wynajęcia”. Ostre kalifornijskie słońce niczego nie oszczędza. Bentz zostawił laskę w samochodzie, obszedł dom, zajrzał w brudne okna, zobaczył zakurzone podłogi i zapyziałe ściany, niektóre tego samego koloru co dwanaście lat temu. http://www.endometrium.com.pl/media/ końca była zdecydowała. Bentz podejrzewał, że po prostu brakuje jej tętniącej życiem Dzielnicy Francuskiej. Montoya znalazł jego komórkę koło wielkiej donicy, z której spływały białoróżowe petunie. – Tego szukałeś? – Otrzepał telefon z kurzu i podał Bentzowi. – Dzięki – syknął Bentz i wcisnął cholerny aparat do kieszeni. – Złe wieści? – Montoya nagle spoważniał. – Jaskiel uważa, że nie nadaję się do czynnej służby. – Bo się nie nadajesz. Bentz przełknął złośliwą odpowiedź. Powietrze przecięła ważka. W jego obecnym stanie nie bardzo mógł dyskutować. – Miałeś jakiś konkretny powód, żeby przyjechać aż tu, czy chcesz mnie tylko wkurzyć? – I jedno, i drugie – przyznał Montoya. Tym razem błysnął w uśmiechu białymi zębami,

wszystkich pokoi, a i tak jej nie znajdzie. Odeszła. A on wiedział tyle samo, co tego ranka przed wyjazdem z Los Angeles. Świetnie, myślę i się uśmiecham. Spoglądam przez lornetkę z kryjówki na najwyższym piętrze opuszczonego magazynu, który cuchnie pleśnią i benzyną, ale odór mi nie przeszkadza. Nie dzisiaj. Koncentruję się na Bentzu, który kusztyka przez podwórze, świeci Sprawdź się to dziwne. – Zrobiłabyś to? – Czemu nie? – Nie wiem nawet, czy będę w stanie po nią pójść. – Nie martw się, załatwię to. Sherry, zlana potem, nie dyskutowała, osunęła się na fotel pasażera. Jezu, ale jej słabo. – Może po prostu odwieź mnie do domu. – Przez chwilę pomyślała nawet o szpitalu, lecz to wydało się jej lekką przesadą. – Dobrze, ale najpierw odbierzemy żonę Bentza. Po raz pierwszy Sherry usłyszała niesmak w głosie przyjaciółki. Wyjeżdżały właśnie z parkingu. Nagle pojawiły się wątpliwości co do motywacji przyjaciółki. Nie jechały na lotnisko, tylko na północ, coraz dalej od miasta. – Co robisz? – zapytała i poczuła na sobie lodowate spojrzenie. O Boże, to pułapka.