że zobaczy na nim jakąś informację…

- Wolałbym nie zabierać cię z powrotem do mojego kawalerskiego mieszkanka. Nie chcę, żeby kuzyn wpadł na twój ślad, jeśli ktoś nas tam widział. - Myślisz, że mógłby to zrobić? - Wolę nie kusić losu. Moi sąsiedzi, jak pewnie zauważyłaś, to młodzi dandysi. Nie sposób tam wprowadzić równie ładnej dziew - czyny jak ty, żeby tego nie spostrzegli. Roger Manners jest co prawda jedynym, który cię zobaczył, i ma na tyle rozumu, żeby trzymać język za zębami, ale nie chcę ryzykować. A poza tym, gdybyś miała zostać ze mną przez jakiś czas, potrzebne by nam były zapasy. - Na przykład jakie? - Czy nikt ci nie powiedział, że zadajesz za dużo pytań? No, chodź! - ujął łagodnie jej rękę. Wszedł do pałacu bez pukania, ciągnąc Becky za sobą. - Ojej! - jęknęła, patrząc na wykładany białym marmurem westybul i kręcone schody, które zdawały się sięgać pierwszego piętra bez żadnych podpór. Alec obejrzał się na dźwięk powolnych kroków i stanął oko w oko z kamerdynerem, który nie potrafił ukryć zaskoczenia na widok czarnej owcy rodziny w towarzystwie licho odzianej dziewczyny. - Dzień dobry, Walsh! - powitał go pogodnie. Kamerdyner schylił się w ukłonie. - Witam, lordzie Alecu. Witam, panno... - Dzień dobry - wyjąkała Becky, kryjąc się z tyłu za Alekiem. Walsh obrzucił ją podejrzliwym spojrzeniem, powiedział jednak tylko: http://www.gimgryf1.pl/media/ - Niepotrzebnie. - Pogładził ją po włosach. Ruszył do drzwi, ale już w progu odwrócił się i zawołał: - Powiedz Marissie, że przywiozę jej muszelki. Bella, spokojna i pogodzona z losem, czekała na niego w holu. - Mam nadzieję, że nie musiałeś opóźnić przeze mnie wyjazdu? - Ani o minutę. Poza tym mamy dużo czasu - zapewnił ją i dodał: - Obiecuję, że przejażdżka zrekompensuje ci nudę przemówień, które po niej nastąpią. Tu wszystko musi odbywać się z wielką pompą. - Nie mam nic przeciwko pompie i przemówieniom. - Całe szczęście. Przed drzwiami czekał na nich Claude, wysoki, postawny mężczyzna pełniący funkcję sekretarza. Ukłonił się z szacunkiem i powiadomił, że samochód Jego Wysokości jest gotowy, a droga do Hawru została sprawdzona i zabezpieczona przez odpowiednie służby. Samochód okazał się maleńkim sportowym kabrioletem. - Jeździsz tym? - Bella skinęła w stronę zgrabnego autka stojącego pomiędzy dwoma statecznymi limuzynami. - Wygląda jak zabawka, prawda? - Edward czule pogładził lśniącą karoserię. - Prowadzi się go rewelacyjnie. Na prostej wyciągnąłem ponad dwieście na godzinę. Próbowała wyobrazić sobie, jak pędzą wzdłuż wybrzeża, a wiatr dmucha im prosto w twarz. Wizja była tak nęcąca, że aż niebezpieczna. Dlatego czym prędzej odsunęła ją od siebie i zrobiła przestraszoną minę. - Ale dziś nie będziesz pobijał tego rekordu? Rozbawiony, otworzył przed nią drzwi. - Żadnego bicia rekordów. Obiecuję! Mało tego, specjalnie dla ciebie będę jechał jak emeryt. Bella, wsiadłszy do środka, ledwie opanowała westchnienie zachwytu. - Trochę tu mało miejsca - stęknęła, marszcząc nos.

Nie sądził, że jej reakcja tak bardzo go ucieszy. Podobnie jak nie wiedział, co począć z nagłą świadomością, że ją pokochał. Całkowicie. Niezmiennie. Rozumiał tylko , że właśnie przeżywa najważniejszą chwilę w życiu. Patrzył na nią i czuł, że ogarnia go wewnętrzny spokój. Widział jej ładny, choć ostry profil, starannie upięte włosy, prosty strój do konnej jazdy. Nie zrobiła absolutnie nic dla podkreślenia urody, jednak dla niego i tak była najpiękniejszą z kobiet. Po raz pierwszy w życiu czuł takie uniesienie. I, o dziwo, nie znajdował słów, by je wyrazić. - Bello... - Wyciągnął do niej rękę. I czekał. Odwróciła wzrok od morza i spojrzała mu w oczy. Nigdy dotąd nie spotkała wspanialszego mężczyzny. Dla niej był stokroć piękniejszy niż ten pejzaż, i sto razy bardziej niebezpieczny niż ostre skały. Gdy siedział wyprostowany w siodle, miał w sobie coś z żołnierza. I z poety. Jej serce zdradziło ją i wyrwało się do niego, nim zdążyła przekonać samą siebie, że ta miłość nie jest dla niej. To doznanie walczyło jeszcze z poczuciem obowiązku, ale nie mogła już pozostać obojętna. Bez wahania podała mu dłoń. - Wiem, za kogo mnie masz... - zaczął, ale powstrzymała go ruchem głowy. - Edward... - Zaczekaj! - Zacisnął dłoń wokół jej palców. - Wiem, co o mnie myślisz, i niestety nie mogę powiedzieć, że się mylisz. Sprawdź protesty i utorowała sobie drogę wśród tłumu, przyglądającego się, jak gra osławiony lord Alec Knight. Co za łotr, pomyślała, wychodząc z salonu. Zatrzymała się dopiero za drzwiami. Noc zrobiła się chłodna, ale gniew sprawił, że tego nie czuła. Ubrany na czarno portier nie zwrócił na nią uwagi. Rozmawiał z jakimś mężczyzną. Czuła, że Alec wróci z pustymi rękami. Przydałoby się jej kolejne gasidło do świec, żeby miała go czym uderzyć. - Co z niej za uparciuch! Jeszcze się pozwoli komuś zabić! - mamrotał gniewnie Alec, rozglądając się za nią. Pospiesznie pchnął sztony do rozdającego i zabębnił palcami w stół, gdy staruszek odliczał mu pięć czarnych i dwa czerwone. Alec dal mu napiwek, pobiegł do kasy i szybko zgarnął wygraną - całe pięćset gwinei. Potem zaczął szukać Becky. W gruncie rzeczy miała słuszność. Jeśli nie będzie się pilnował, łatwo może popaść w dawne, złe nawyki. Nie będzie mu jednak dyktowała, co ma robić i jak grać! Wybiegł przed dom i spytał portiera, czy jej nie widział.