- Nie możesz czegoś zrobić?

Musi sie pozbyc wra¿enia, ¿e cos tu nie gra. Czepia sie nieistotnych szczegółów, bez ¿adnej przyczyny. A co z podró¿a do Santa Cruz? Dlaczego w kalendarzu nie ma nic na ten temat? Mo¿e chciała odejsc od Aleksa. Ale dziecko? I Cissy... A mo¿e to był niezaplanowany wczesniej wypad, nagła, niespodziewana decyzja? Nie. Nie zostawiłaby dzieci. Czuła, ¿e cos takiego zupełnie do niej nie pasuje. Zaniepokojona otworzyła kalendarz na czesci adresowej. Jak brzmiały te nazwiska, które zda¿yła ju¿ poznac? Robertson? Phil i jego ¿ona, Linda, znajdowali sie na liscie. Lindquist... Joanna Lindquist, tak, ona te¿ przysłała kartke do szpitala. Joanna i Ted. Miller... Randy i Sonja. Oboje byli tu zapisani, ale pózniej imie Sonji zostało wykreslone, jakby umarła albo wyjechała... Sztywnymi palcami przewróciła kilka kartek, szukajac nazwisk zaczynajacych sie na litere D. Miała nadzieje, ¿e znajdzie tu Pam Delacroix, ale w kalendarzu nie było nikogo o tym nazwisku. - Dziwne - wyszeptała. Zamkneła kalendarz, otworzyła go i zaczeła od nowa. http://www.granulaty-tworzyw.info.pl/media/ - Wiesz, ¿e tego chce - dyszała. - Nikt nie był tak dobry jak ty, Monty. Nie chciałam tylko w to uwierzyc... - Udowodnij to. Ciagnij. Pomocy, pomodliła sie Kylie w duchu. Zmieniła pozycje, ostro¿nie uniosła noge i z całej siły uderzyła go kolanem w jadra. Monty zawył z bólu i zwinał sie w kłebek, wypuszczajac z reki rewolwer, który spadł z łó¿ka na podłoge. - Ty pieprzona dziwko! - rzucił z wsciekłoscia, siegajac po swoja bron. Kylie chwyciła rewolwer Aleksa i odbezpieczyła go błyskawicznie. - Ty dziwko! Zapłacisz mi za to! - ryknał Monty,

ujete w liscie ostatnio otwieranych, ale znalazł tylko jeszcze kilka rozdziałów jej ksia¿ki. Wydrukował komputerowy kalendarz i ksia¿ke adresowa. Wło¿ył papiery do kieszeni, wyszedł, zamknawszy za soba drzwi. Nastepnym razem, kiedy sie tu pojawi, bedzie postepował zgodnie z zasadami. Sprawdź żądza, że pulsuje w niej ból i pragnienie. To on je obudził i tylko on mógł jej przynieść ulgę. - Nevada! - krzyczała ochryple - o Boże... Nevada... - Poruszał się teraz szybciej i czuła, że zatraciła się w jego zapale, w cudowności tej nocy. Oddychała krótko, spazmatycznie; na jej ciele wystąpiły kropelki potu, serce biło bez opamiętania, a umysł wymykał się spod kontroli. - Kocham cię. Czy to ona powiedziała? A może on? Z nieba zaczęły spadać krople deszczu. - Nevada... o Boże... - Wpiła palce jeszcze mocniej w mięśnie jego barków. Jęknął. Przygwoździł ją jeszcze mocniej i zwiększył tempo. - O, tak, właśnie tak, och, Shelby... W tym momencie jej ciałem wstrząsnął spazm niepohamowanej rozkoszy. Krzyknęła i zaraz potem Nevada wydał przeciągły jęk i wytrysnął w nią. Ogień i lód; w środku Shelby czuła żar, lecz jej skóra już stała się chłodna pod wpływem pierwszych kropli deszczu.