Piętnaście minut później wszedł w płaszczu i kapeluszu do słabo oświetlonej sali. Trzej

– A gdzie Lampe? – zapytała szeptem Polina Andriejewna. Korowin odpowiedział normalnym głosem: – Nie mam pojęcia. Ilekroć przyjdę – nigdy go nie ma. Chyba już kilka dni go nie widziałem. Nasz Sergiusz Nikołajewicz to osobowość samodzielna. Pewnie odkrył jeszcze jakąś emanację i zajmuje się „eksperymentami polowymi”. Takiego terminu używa. Władyka pozostał na progu. Patrzył na potylicę swego duchowego dziecka, raz po raz mrugając. – Panie Matwieju! – zawołała Polina Andriejewna. – Może głośniej – poradził Donat Sawwicz. – On teraz reaguje tylko na silne bodźce. Pani Lisicyna krzyknęła na cały głos: – Panie Matwieju! Proszę spojrzeć, kogo panu przywiozłam! Polina Andriejewna trochę liczyła na to, że widok ulubionego nauczyciela wstrząśnie chorym, pobudzi go do życia. Na okrzyk podprokurator obejrzał się, poszukał źródła dźwięku. Znalazł. Ale popatrzył tylko na kobietę. Jej towarzyszy nie zaszczycił spojrzeniem. – Tak? – zapytał powoli. – Czym mogę pani służyć? – Przedtem on o waszą przewielebność stale pytał! – Zrozpaczona Polina zaszeptała do Mitrofaniusza. – A teraz nawet nie spojrzy... Gdzież to pan Lampe? – zapytała ostrożnie, podchodząc do siedzącego. – Pod ziemią – odpowiedział pytany bezbarwnym, obojętnym głosem. http://www.guzmet.com.pl/media/ tam wie, kiedy mu się w mózgu pomąciło, może już do Araratu przybył całkiem szurnięty, a w takim razie wszystko to, co pisał, to ambaje. Doświadczony policmajster uzbroił się w plan Nowego Araratu, podzielił miasto na kwadraty i w dwie godziny przeczesał je wszystkie, przysłuchując się i przyglądając. Rzeczy godne uwagi zapisywał w specjalnym zeszyciku. Przy małym zdroju z wodą leczniczą kilku godnie wyglądających pielgrzymów w sile wieku omawiało półgłosem ubiegłą noc, która zdarzyła się jasna, choć księżyc był już pod sam koniec ostatniej kwadry. – Znowu go widziano – opowiadał, tajemniczo ściszywszy głos, pan w szarym cylindrze z żałobną krepą. – Psoj Timofiejewicz przez lunetę patrzył z dzwonnicy Zaczatjewskiej. Bliżej nie zaryzykował. – I co? – przysunęli się słuchacze. – Wiadomo co. On. Po wodzie przeszedł. Potem księżyc schował się za chmurę, a gdy

8 Przyjęta wśród ludności rosyjskiej Dalekiej Północy nazwa Spitsbergenu (przyp. tłum.). przyjaznym tonem kapitana. – Dlatego pewnie ojca Jonaszem nazwano, z powodu wielorybów, prawda? Zdobywając się na prawdziwy wysiłek chrześcijańskiego miłosierdzia, kapitan rozciągnął wargi w dwie strony, co najpewniej miało oznaczać uprzejmy uśmiech. – Nie z powodu wielorybów, tylko jednego wieloryba. Wąsaty łódkę ogonem rozwalił. Sprawdź Łódka utknęła dziobem w piasku. Brat Kleopa wziął koszyk z prowiantem i zeskoczył na brzeg. Pomocnikowi pogroził palcem: cicho siedź. Młody mniszek odwrócił się na ławeczce, podparł rękoma podbródek, szeroko, szeroko otworzył oczy – jednym słowem, przygotował się. I zobaczył, jak jeden z czarnych głazów nagle się poruszył i jakby podzielił na dwie części, większą i nieco mniejszą. Ta mniejsza wyprostowała się i przybrała postać jednolitego czarnego worka, od góry spiczastego, w dole nieco szerszego. Worek powoli ruszył ku brzegowi. Pelagiusz zobaczył dwie ręce, kostur, białą obwódkę igumena, biegnącą wzdłuż dolnego rąbka habitu, a pod samym szczytem kaptura – czaszkę ze skrzyżowanymi piszczelami. Ręka chłopaczka sama uniosła się do znaku krzyża. Przewoźnik wprawnymi ruchami wyłożył na płaski kamień dostawę: trzy małe chleby, trzy gliniane dzbanki, woreczek soli. Potem podszedł do starca, tknął wargami w żółtą kościstą rękę i został pobłogosławiony znakiem krzyża.