użalaniu się nad sobą, ale tylko nabawiła się bólu głowy. Płacz niczego nie zmienił.

- Gloria zaciągnęła się po raz ostatni, zeskoczyła z szafki, wrzuciła niedopałek do ubikacji i wróciła do Liz. – Ja jestem tutaj, bo moja rodzina ma forsę. W przeciwieństwie do Bebe nie uważam, by był to powód do szczególnej dumy. Żadna w tym moja zasługa, że chodzę do niepokalanek. Rozległ się dzwonek. Liz podskoczyła. - Ojej, spóźnię się na lekcje. - Chwyciła worek z książkami i ruszyła szybko ku drzwiom. Obejrzała się jeszcze w progu. - Ty nie idziesz? - Nie ma pośpiechu. - Gloria uśmiechnęła się szeroko. - Zawsze się spóźniam, nie mogę psuć sobie opinii. Liz odwzajemniła uśmiech. - Powodzenia. I do zobaczenia. - Już wychodziła, ale odwróciła się raz jeszcze. - Glorio? - Tak? - Jeszcze raz dzięki za pomoc. Mam nadzieję, że któregoś dnia będę mogła się odwdzięczyć. Gloria zasalutowała z udaną powagą. - Daj spokój. W końcu po co są przyjaciele? ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY Liz nie zapomniała, że Gloria stanęła w jej obronie. Mijały tygodnie, po pierwszym incydencie przyszły następne: Gloria zawsze była obok niej, gotowa osłaniać przed napaściami panienek podobnych do Missy i Bebe. Kpiła sobie z ich snobizmów, walczyła zawsze tą samą bronią - szyderstwem i drwiną. Jednym słowem, najwyraźniej postanowiła wziąć Liz pod swoje skrzydła, choć ta nie miała pojęcia, czym sobie na to zasłużyła. Była nowa, była biedna, była nikim. Natomiast piękna Gloria miała pieniądze i uchodziła za najfajniejszą dziewczynę w klasie. Niczego się nie bała, grała na nosie nawet surowej siostrze Marguericie. Koleżanki szeptały trwożliwie ojej szalonych wyczynach, podziwiały ją i trochę się jej bały. Liz patrzyła w nią jak w obraz. Gloria była nie tylko najpiękniejszą dziewczyną w szkole - była najpiękniejszą dziewczyną, jaką Liz kiedykolwiek widziała. Czasami spoglądała na nią i zastanawiała się, jak to jest być bystrą i piękną, mieć odwagę, pieniądze, a na dodatek pochodzić z dobrej rodziny. Zdarzały się momenty, że zazdrościła Glorii, tęskniła, żeby bodaj na moment znaleźć się w jej skórze. Zamyślona oparła się o kontuar i wsparła brodę na dłoniach, niepomna panującego wokół hałasu. Warunki stypendium przewidywały pięć godzin dyżuru tygodniowo w sekretariacie, w czasie okienek między lekcjami. Zazwyczaj sekretarka miała dla niej wówczas jakieś zajęcie, ale dzisiaj akurat była na zwolnieniu. Liz westchnęła. Rozmyślała o swojej rodzinie, o tym, jak bardzo jest różna od rodziny Glorii. Sweeneyowie żyli bardzo skromnie, właściwie na granicy nędzy. Ojciec, niewykwalifikowany robotnik, pił nałogowo. Zwykle cichy i łagodny, po alkoholu stawał się agresywny. Matka uważała, że antykoncepcja jest grzechem, i z regularnością zachodziła w ciążę. Żeby wyżywić liczną rodzinę i jakoś związać koniec z końcem, popołudniami sprzątała w zamożnych domach. Liz była najstarsza z siedmiorga rodzeństwa i to na nią spadał obowiązek zajmowania się siostrami i braćmi. Z chwilą kiedy po raz pierwszy zetknęła się z innym, lepszym światem, poprzysięgła sobie, że uczyni wszystko, by wyrwać się z ciasnego mieszkania w nędznej dzielnicy. Jedynym atutem, jaki mógł jej w tym pomóc, była własna inteligencja i wiedza, kiedy więc zaproponowano jej stypendium u niepokalanek, nie wahała się ani chwili. Stypendium, matura w dobrym liceum - to była szansa, paszport, który miał zapewnić w przyszłości lepsze życie. http://www.lagodnarehabilitacja.net.pl Puściła jego dłoń i spojrzała w Światłość. Pozwoliła, by ptaki uniosły ją ze sobą. ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY Pogrzeb był skromny. Zmarłą żegnali Gloria, Santos, Liz, Jackson oraz garstka sąsiadów. Na darmo córka błagała matkę, by i ona przyszła, choćby ukradkiem. Odmowa zabolała, ale Gloria przyjęła ją z rezygnacją. Pragnęła już tylko jednego: by Hope zdołała wybaczyć Lily. Podczas ceremonii oczy miała suche - już wcześniej wypłakała wszystkie łzy. Czuła się pusta, zdruzgotana, nie wiedziała, jak ma się podnieść i stawić czoło nadchodzącym dniom, życiu. Wyczerpana, podniosła rękę do czoła. Czas po przebudzeniu się obok ciała Lily zbił się w jedno bolesne doznanie. Razem z Santosem dopełniła koniecznych formalności. Właściwie tylko mu towarzyszyła, bo to Santos załatwiał wszystko, to on był związany z Lily, to on był najbliższym jej człowiekiem, nie Gloria. Zrezygnowana, opuściła rękę. Nie potrafiła poradzić sobie ze stratą i dręczącymi wspomnieniami. Przypominała sobie pogrzeb ojca, to, co czuła, stojąc u boku matki nad jego grobem. Słyszała echo słów księdza i swój szloch nad ojcowską trumną. Teraz czuła się podobnie - osierocona, opuszczona, samotna. Może dlatego, że Lily, podobnie jak ojciec, kochała ją bezwarunkowo. Z westchnieniem spojrzała na Santosa. On także starał się nie okazywać bólu, widziała jednak jego rozpacz, nieukojone cierpienie. Rozumiała go i była z nim całym sercem. Oboje kochali Lily. Po ceremonii Santos zaprosił żałobników na poczęstunek. Skromną stypę urządziła Liz, zdejmując z Santosa obowiązek zadbania o drobiazgi. W czasie spotkania nie odstępowała go na krok, tak jakby należał do niej. Chociaż ani razu nie spojrzała w jej stronę, Gloria wyraźnie czulą niechęć dawnej przyjaciółki. A później goście, jedni po drugich, zaczęli zbierać się do wyjścia i było już po wszystkim. Liz musiała wracać do restauracji, Jacksona wzywano do biura, sąsiedzi nie chcieli się narzucać. Gloria, wyczerpana i bliska łez, zabrała się do zbierania talerzy i szklanek.

- Powiedzieć Lex, że nie wyjdę za ciebie? - Naturalnie. Opowiedz jej, jaka będziesz szczęśliwa z Robertem. Oczywiście po tym, jak zwierzymy się twojej matce z naszego szczęścia. Rose zmrużyła oczy, a na jej twarzy odmalował się wyraz powątpiewania. - Na pewno mnie nie zwodzisz? Życie bez poczucia humoru, którego nie brakowało Alexandrze i jemu, musiało być Sprawdź - Kto to? - Tina - mruknął Harcerzyk. - Claire ją przyprowadziła. Przez cały wieczór powiedziała może dwa słowa. - Widać, że zielona. Na gigancie? - Chyba tak. Nie chyba, tylko na pewno, pomyślał Santos, przyglądając się Tinie. Dziewczyna miała wymalowane na twarzy rozpacz i zagubienie. Była śmiertelnie przerażona. Spuściła oczy, przygryzała cały czas dolną wargę, jakby bała się, że za chwilę usta zaczną jej drżeć i rozpłacze się. Nie wiedział, skąd i przed czym uciekła, ale gotów był założyć się o swój marny wakacyjny zarobek, że musiała mieć poważne powody. Było mu jej serdecznie żal, jak zresztą pozostałych przyjaciół. Przez lata zdążył nasłuchać się opowieści, przy których metody wychowawcze jego ojca wydawały się naprawdę łagodne. Rozebrał kraba, wyssał delikatne mięso z szyjki, sięgnął po następnego. Za każdym razem, kiedy stykał się z nowym nieszczęściem, jeszcze bardziej doceniał matkę i własne życie. Wrócił myślami do wieczornej rozmowy. Przypomniał sobie, jak bardzo się wstydziła, że syn wie, w jaki sposób dorabia, kiedy brakuje w domu kasy. Może nie była idealną matką, ale kochała go. Żyli biednie, ale mieli siebie nawzajem. W rozmowach z kumplami uświadamiał sobie, jakie to ważne, by w złym, brutalnym świecie mieć kogoś, kogo się kocha i na kim można się oprzeć. Kiedy kraby się skończyły, część dzieciaków zbiła się w mniejsze grupki. Ktoś drzemał w kącie, reszta poszła w miasto i tylko Tina trwała nieporuszona na swoim miejscu. Zalękniona, niepewna, sama. Santos wstał i podszedł do niej. - Cześć - zagadnął z uśmiechem. - Jestem Santos. Podniosła na niego wzrok i zaraz spuściła oczy. - Cześć.