Podobno rozmawiał z kimś o pseudonimie No Lava. Kto to jest? I po co kontaktował się z

przekonani, że już dawno umarł. Dlatego że Konon Pietrowicz to zupełny szaleniec, już szósty rok nie wychodzi z pawilonu numer trzy, a przedtem jeszcze dziesięć lat przesiedział w zwykłym domu wariatów, gdzie lekarze idioci, pragnąc przywrócić Jesichina do „normy”, nie dawali mu farb ani kredek. – A na czym polega jego szaleństwo? – Polina Andriejewna wciąż przyglądała się ośmiornicy, która coraz bardziej magnetyzowała ją swoim dziwnym spojrzeniem. – Pamięta pani Puszkina? O tym, że geniusz i draństwo nie mogą iść w parze? Przykład Jesichina dowodzi, że najdoskonalej mogą ze sobą współistnieć. Konon Pietrowicz to drań odruchowy, naturalny. Pasja twórcza zniszczyła w jego duszy wszystkie inne uczucia. Nie od razu, stopniowo. Jedyną istotą, którą Jesichin kochał, i to kochał namiętnie, była jego córka, cicha, przemiła dziewczynka, która wcześnie straciła matkę i z wolna gasła na gruźlicę. Miesiącami prawie nie odchodził od jej łoża, najwyżej na godzinę czy dwie do atelier, popracować nad obrazem. Wreszcie wpadł na pomysł, żeby przenieść płótno do dziecinnego pokoju i w ogóle nie opuszczać małej. Nie jadł, nie pił, nie spał. Ci, co widywali go w tamte dni, opowiadają, że wyglądał przerażająco: rozczochrany, nieogolony, w zasmarowanej farbami koszuli, malował portret córki, wiedząc, że to portret ostatni. Nikogo do pokoju nie wpuszczał, wszystko robił sam: poda dziewczynce pić albo lekarstwo, albo coś do zjedzenia i znów chwyta za pędzel. Kiedy zaś zaczęła się agonia dziecka, wpadł w istne szaleństwo, ale nie ze smutku, tylko z zachwytu: tak cudownie grały światło i cień na wykrzywionej męczarniami, wychudłej twarzyczce. Ludzie zebrani w sąsiednim pokoju słyszeli zza http://www.lekarzewarszawa.info.pl wyciągnąć rękę i dotknąć Rainie. Ale obawiał się, że gdy zrobi najmniejszy ruch, ona rzuci się do ucieczki. – Rainie... – Powinnam już iść. – Chcę cię wysłuchać. – Nie mam nic do powiedzenia! Potrzebuję trochę czasu. – Następne czternaście lat? A może tylko pięć, do kolejnego morderstwa w Bakersville? To cię niszczy. Wyrzuć z siebie prawdę! Co się stało z twoją matką? Co zrobiłaś z tą strzelbą? Wstała raptownie. Zaskoczył go ogień w jej oczach, nagłe zaciśnięcie warg. – Nie wspominaj więcej o mojej matce. – Niestety, będę. – Nie twoja sprawa... – Za późno. Trzeba było poprzestać na tych prostakach, z którymi się spotykałaś, Rainie.

Dama nagle porywczym ruchem wstała, uroniła na stół drobną srebrną monetę i szybko wyszła, rzuciwszy na mnie spod woalki jeszcze jedno czarne jak węgiel spojrzenie. Kelner powiedział, że ta dama bywa w kawiarni często. Czyli będę miał jeszcze szansę, pomyślałem, i z braku lepszego zajęcia zacząłem wyobrażać sobie najrozmaitsze kuszące obrazki, których Ekscelencja, jako osoba duchowna, znać nie musi. Sprawdź bum. Dobra robota, Danny. Świetny strzał. – I jeszcze jedno – Quincy przerwał pełną napięcia ciszę. Popatrzyli na niego, zastanawiając się, czy to możliwe, że usłyszą coś jeszcze gorszego. – Z morderstwem jest jak ze wszystkim w życiu. Trzeba nabrać wprawy. Pierwsze bywa chaotyczne, drugie zwykle lepiej zorganizowane. Zbrodnia w K-8 została dopracowana ze wszystkimi szczegółami. – O cholera – powiedział Sanders. Rainie zamknęła oczy. – Dla naszego sprawcy to nie pierwszyzna – podsumował spokojnie Quincy. – Mogę się założyć. A jeśli ma zwyczaj przez Internet nawiązywać kontakty z podatnymi na wpływy dzieciakami... Świat stoi przed nim otworem. I, moi drodzy, Bóg tylko wie, gdzie drań uderzy następnym razem. W niespokojnej ciszy, która zaległa w pokoju, przeraźliwie zabrzmiał dzwonek telefonu.