jak szmacianą zabawkę. Na koniec górna metalowa część okna, której nie¬

nawet wtedy, gdy chodziło o smakowitą kanapkę lub talerz ciasteczek z czekoladą. W wydziale krążyła anegdota o tym, jak kiedyś bohatersko porzucił lody Ben & Jerry z czekoladowymi wiórkami, skosztowawszy zaledwie jedną łyżeczkę. Przed laty Abe Sanders zdobywał wszystkie możliwe sprawności harcerskie, przynosił tylko wzorowe cenzurki, a na szkolnej bieżni osiągał najlepszy czas. Czytywał klasyków dla własnej przyjemności. Zdobył dziewczynę, o której każdy marzył. I kupił dom z czterema sypialniami i idealnie przystrzyżonym trawnikiem w starej, eleganckiej dzielnicy Portland. Ale pewnego dnia jego rodzina doznała szoku. Abe postanowił zostać gliną. Rodzice żartowali, że ich pedantyczny syn chce uporządkować cały świat. Dwaj bracia, młodszy i starszy, podśmiewali się, że cierpi na kompleks bohatera. Starzy kumple, z którymi umawiał się na partyjkę szachów, oznajmili ponuro, że świat księgowych opłakał jego odejście do akademii policyjnej gorzkimi łzami. Bez Sandersa arkusze kalkulacyjne nigdy już nie będą takie jak dawniej. Abe nikomu nie tłumaczył swojej decyzji. Może po prostu rozumiał lepiej niż inni, że życie jest pogmatwane, nawet dla fanatyków ładu i sprawnego działania. Ożenił się z kobietą, którą kochał i podziwiał, lecz po pięciu latach prób musiał pogodzić się z faktem, że nie mogą mieć dzieci. Mieszkał w schludnym domu, który wybrali sobie z żoną na początku lat osiemdziesiątych, tyle że później na ich ulicę sprowadzili się amatorzy seksu zbiorowego i kokainy. A sam Abe, drobiazgowy, skrupulatny, niewolnik przyzwyczajeń, z czasem uświadomił sobie, że kariera głównego księgowego już mu nie wystarcza. http://www.lochcamelot.pl/media/ - Dobry gliniarz - dorzucił Luke. - Właśnie! Będę podsłuchiwała, podczas gdy ty zwiedziesz go swoim urokiem osobistym. A kiedy powie, że nie ma zwyczaju ujawniać danych swoich klientów, włączę się i rozerwę go na strzępy. - Zły gliniarz. - Tak - uśmiechnęła się chytrze. Luke pokręcił głową. - Rainie - powiedział - cieszę się, że wróciłaś! Punktualnie o siedemnastej Carl Mitz wszedł do restauracji U Marty. W tłumie ludzi ubranych we flanelowe kraciaste koszule i wytarte dżinsy zdecydowanie się wyróżniał: był ubrany w lniany garnitur i miał przy sobie olbrzymią brązową walizę. Od razu rozpoznał Luke'a, pewnie dzięki jego gwieździe, i od razu do niego podszedł.

mających jak najlepsze intencje. A wcale nie oznaczają, że Danny jest winny. Świadczą tylko o tym, że przeżył wstrząs – jako sprawca lub świadek – i teraz jego umysł próbuje sobie z tym poradzić. Tę prawdę można jednak łatwo przegapić. Rainie Westchnęła. – Nie wiem – powiedziała. – Może za bardzo to wszystko komplikujemy. Z jednej strony niektóre fakty związane ze strzelaniną nie mają sensu. Ale z drugiej, która strzelanina w ogóle Sprawdź Andrews wpatrywał się w niego. Rainie... Reszta zależała od przypadku. - Jak się czujesz, Quincy? - zapytał Andrews, silniej wykręcając rękę Kimberly i jeszcze bardziej przyciągając dziewczynę do siebie. - Jakie to uczucie stracić wszystko, nawet nie rozumiejąc dlaczego? 250 - Ty nie jesteś prawdziwym człowiekiem - rzucił rozmownie Quincy, przesuwając się trochę w lewo. - Jesteś szkieletem, który nie potrafi czuć ani współczuć. Całe swoje życie spędziłeś na udawaniu istoty ludzkiej, przeistaczając się w innych ludzi, ponieważ inaczej nie umiałeś funkcjonować. Ale ty nie wiesz, kim być. Największą sprawiedliwością w życiu jest to, że twoje córki już więcej nie muszą cię oglądać. Andrews poderwał pistolet i wycelował w głowę Quincy'ego. - Pierdol się! - wrzasnął tak, że Kimberly aż się skuliła. - Zabiję cię!