Przecie¿ własnie tego chciałes, prawda? To był twój pieprzony

- Nie wierze ci. - Wbiegła na góre schodami, przeskakujac po dwa stopnie. Nie poszedł za nia. O Bo¿e, mówił prawde. Gdy otworzyła drzwi do sypialni, serce biło jej tak mocno, ¿e omal nie zagłuszyło dzwonka telefonu. Pokój dziecinny był pusty. Zimny. Wrogi. Przebiegła pozostałe pokoje, ale wiedziała ju¿, ¿e Alex mówił prawde i ¿e ten dom, który kiedys uwa¿ała za pałac z basni, był zimny i pozbawiony duszy. A teraz nie było słu¿by, nie było rodziny, nie było... dziecka. Zabrakło jej tchu w piersiach. Czuła sie wyczerpana, urodziła zaledwie kilka dni temu. Weszła na schody i zatrzymała sie na poziomie salonu, opierajac sie o porecz. Widziała stad Aleksa, odwróconego do niej tyłem i rozmawiajacego przez telefon. Mówił cicho, lecz wyraznie. - Tak... tak... powiedziałem, ¿e przyjde. Po prostu czekaj... nie wiem... dwie godziny, mo¿e trzy... Mam tu cos, czym musze sie zajac. Tak, wiem... ja ciebie te¿, naprawde... - Kochanka, rozmawiał ze swoja kochanka, a to wszystko miało jakis zwiazek z dzieckiem. - Zostan tam... patrz na ocean, pospaceruj po pla¿y... uspokój sie... wszystko bedzie dobrze. - Kto to? - spytała Marla, zbiegajac ze schodów. http://www.makabiwarszawa.pl - Nie wiem, w co mam wierzyć - odparła, usiłując przezwyciężyć niezasłużone poczucie winy i poniżenia. - Bez względu na to co się stanie, jesteś tą jedyną. - Spojrzenie jego szarych oczu było gorące i czyste. - Jesteś tą jedyną. - Odmaszerował do swojego wozu, wskoczył do środka, powiedział coś do mikrofonu i włączył światła i syrenę. Odjechał z piskiem opon, tak że unosił się za nim tuman kurzu. - Przebolej to - powiedziała do siebie. Odnalazła w sobie odrobinę wiary w jego słowa. Wiedziała, że musi mu ufać, że musi odnaleźć poczucie bezpieczeństwa, jakiego zaznawała w jego ramionach, na nowo odkryć swoje ja, odzyskać wolę życia. Jadąc do domu, zerknęła we wsteczne lusterko. - Nie pozwalaj, żeby Ross McCallum ci to robił. - Łzy ciekły jej po twarzy potokami, rozmazany tusz zostawiał czarne ślady. - Nie możesz pozwolić mu wygrać. Zaparkowała blisko garażu, obiegła żywopłot i pognała przez furtkę na schody na tyłach rezydencji. Z każdym stopniem przybywało jej determinacji i do głosu dochodziło poczucie godności, mocno nadwątlone, ale nie całkiem zniszczone. Nevada ją kocha. Sam jej to powiedział. To, co się stało tamtej nocy przed sześcioma tygodniami, już było skończone. I nie zdarzy się nigdy więcej. Przenigdy. Żaden mężczyzna, nie wyłączając takich szumowin jak

wiele razy przedtem. - Tak mówi Dobra Ksiega - odparł portier, ani troche nie stropiony. - A nie mówi te¿ czasem: „nie sadzcie, abyscie nie byli sadzeni”? - Owszem. Ja i moja pani bylismy mał¿enstwem przez Sprawdź - Zaczekaj no tylko, suko - burknął Ross. - Przyjdzie i na ciebie pora. Wszyscy, którzy mnie wrobili, zapłacą za to. Shelby mocowała się z nim, ale był silniejszy. Przyciągnął ją do siebie. Wymierzyła mu kopniaka kolanem. Z całej siły, w czułe miejsce. Zgiął się wpół, ale nie puścił jej. - Ty przeklęta dziwko. Gdzieś za oknem rozległo się wycie syreny, ale było już za późno. Ross objął Shelby ramionami. Kopała go, mocowała się z nim, drapała po twarzy, ale wciąż jej nie puszczał. Aloise zemdlała. Vianca klęczała przy niej, zanosząc się histerycznym szlochem. - Madre, och, madre. - Nie możesz tego zrobić, McCallum - syknęła Shelby. - Wrócisz do więzienia. Mam świadków. - Warto będzie wrócić. Poza tym nie posłałabyś ojca swojego dziecka do więzienia. - Ty nie jesteś ojcem Elizabeth. - Siłując się z nim, boleśnie wyrżnęła plecami o ścianę. Płomienie świec zadrżały. Potem świece przewróciły się, a od ognia zajęła się serweta.