się tak, jakby ktoś cię obserwował?

- Mamy godzinę! Quincy chwycił słuchawkę i zaczął nerwowo wybierać numer. 33 Dom Quincy'ego, Wirginia Wyjdź z domu! - Pierce? Raczej nie... - Glenda, sprawca przed chwilą do mnie dzwonił. Chce, żebym wrócił na Wschodnie Wybrzeże. Jest gotów zabić kogoś, żeby mnie do tego zmusić. 220 Za cel wziął sobie ciebie. Jestem tego prawie pewny. Proszę cię, opuść mój dom. Glenda mocniej ścisnęła słuchawkę. Była sama w gabinecie Quincy'ego i patrzyła na pudełko z papierem. Jeden arkusz wysłała już do laboratorium. Żałowała... Żałowała, że w ogóle podjęła się tej sprawy. - Chyba nie powinnam z tobą rozmawiać - powiedziała cicho. - Jest tam Montgomery? - Nie twój interes. - Więc jesteś sama? Niech to szlag! W jaki sposób on w ogóle został agentem? Glenda, sprawca wie, gdzie mieszkam. Zna zasady pracy biura, więc wie, że ktoś pilnuje mojego domu. Z tego co wiem, zna również układ http://www.meble-biurowe.info.pl – Co cię sprowadza do Bakersville? – zapytał Sanders, kiedy Quincy, nie zważając na dobre rady, zamiast steku z kurczaka zamówił sałatkę cesarską. Rainie pokręciła głową, dając mu do zrozumienia, że robi błąd i poprosiła o stek, tłuczone ziemniaki i podwójny sos. Nie jadła nic przez cały dzień, więc wolałaby raczej smażyć się w piekle niż ze wstydu przed dwoma facetami poprzestać na sałatce. Zastanawiała się właśnie, czy wciśnie w siebie jeszcze krem czekoladowy, kiedy padła odpowiedź Quincy’ego. – Zbieram dane dotyczące szkolnych strzelanin. Dla Sekcji Badań Behawioralnych. Ten przypadek naturalnie bardzo mnie interesuje. – Jesteś obserwatorem? Quincy zerknął na Rainie. – Czymś w tym rodzaju. – Nie potrzebujemy pomocy federalnych – rzucił obcesowo Sanders. Quincy miał nadal uprzejmy wyraz twarzy.

- Nie mógł tak szybko wypłynąć! Obciążyliśmy go dużym ciężarem! - Albert usłyszał swoje własne słowa. Zamilkł na chwilę, a potem eksplodował: - Oszukałeś mnie! Niech cię szlag, ty zimny sukinsynu! Odpuściłeś sobie swojego własnego ojca! - Wystarczył mi jeden dzień - mruknął, choć miał ściśnięte gardło. Montgomery był potworem. Sprawca był potworem. Boże! Miał dość tego Sprawdź lat... Nie, nie w Bakersville. Chuckie miał rację: takie rzeczy nie zdarzają się w Bakersville. – Obejmę dowództwo – zgodziła się cicho. – Dzięki, Rainie. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Wyłączył się. Rainie dotarła do kolejnych czerwonych świateł i musiała przycisnąć hamulec. Na szczęście samochody zauważyły sygnał i w porę się zatrzymały. Niejasno zdawała sobie sprawę ze zdumionych min kierowców. Syreny policyjne na Main Street? Na Main Street nigdy nie słyszy się policyjnych syren. Jeszcze dobre dziesięć minut jazdy. Rainie naprawdę zaczęła się bać, czy zdążą... czy nie będzie za późno. Dwieście pięćdziesięcioro dzieci... – Przełącz na kanał trzeci – rozkazała Chuckiemu. – Każ sanitariuszom zaczekać. – Ale przecież są ranni... – Służby medyczne powinny czekać, aż zabezpieczymy miejsce przestępstwa. Takie