D. Psychoterapia, rozmowy, sprzątanie.

piersi, chwytał je, szczypał sutki, kolanem rozwierając jej nogi. - Popierdolimy się, gwiazdo! - I uderzył ją otwartą dłonią. - Nadchodzi - czas - ruchania - gwiazd! Zaczęła się wyrywać, próbowała go kopnąć, zepchnąć z siebie, ale trzasnął ją znowu. Beznadziejne! Czując, jak zaczyna twardnieć, jak się w nią wdziera, jednocześnie odcięła część swej świadomości i skoncentrowała myśli na dzieciach śpiących w swych pokojach przy tym samym korytarzu. Dłoń na jej ustach była zbyteczna; w każdej sekundzie owego koszmaru Lizzie wiedziała z porażającą pewnością, że tylko jedno może być gorsze od tego, co się dzieje: gdyby któreś z dzieci choćby się dowiedziało, a cóż dopiero zobaczyło, co ich ojciec potrafi zrobić matce. Ale w duchu, o Boże, w duchu krzyczała ze wszystkich sił, kiedy poruszał się w niej brutalnie, dosłownie taranował ją, nie bacząc na jej suchość, raniąc ją, sprawiając jej straszny ból. http://www.meble-drewniane.net.pl/media/ Matki Maggie. Ash siedział przy kuchennym stole, wpatrywał się w butelkę whisky i próbował przekonać sam siebie do wychylenia następnej kolejki. Nie lubił tego gatunku. Prawdę powiedziawszy, w ogóle nie przepadał za whisky. Pił, żeby zapomnieć. Odsunął butelkę. Nie może się upić. Ma dziecko pod opieką. Chętnie by o tym zapomniał. Także o tym, że Maggie zostawiła go samego z Laurą. Spakowała się i zwiała, jakby diabeł ją gonił. Co ją, do cholery, ugryzło? Przecież chyba jasno przedstawił jej swoje stanowisko od razu, na początku. Niczego nie

* Znany angielski rugbista. A jednak „kłopot" to raczej nie jest właściwe słowo, prawda, Jo? Joannę pokręciła w milczeniu głową, bo czuła wzbierające łzy. - Nic na świecie nie liczy się bardziej niż ta chwila, w Sprawdź - Na twoim miejscu ja bym nie robiła z tego tajemnicy dla przyjaciół z takiej błahej historii. No, uciekła i uciekła, tak bywa. Po statystyce, spod korony będzie zbiegać każda co dziesiąta narzeczona... A pewnego razu uciekli nawet rodzice i goście - kiedy po raz pierwszy zobaczyli narzeczonego. Zaręczyny przez portrety - to, powiem tobie, ryzykowna sprawa. Czym bogatszy klient, tym więcej pochlebia mu malarz. A ten narzeczony i na portrecie niepoważnie wyglądał... - Wolha - pomilczawszy, uroczysto ogłosiłaś Orsana - ty najlepszy przyjaciel, którego tylko można pragnąć. Twoje idiotyczne historyjki są sto razy lepsze, niż czyjeś fałszywe współczucie. Ja roztargnienie kiwnęłam, przeczesując oczami lasu, który pochłonął Rolara. Wiatr przygnębiony zawodził wśród chronicznie żółtych drzew. Do niego doszły odgłosy czegoś innego, na razie jeszcze dalekie, ale przenikliwie wyjąc. Sądząc po nich, tutejsze lasy obfitowały w wilki. - Wolha... - Orsana nieśmiało dotknęła mojego łokcia, przyciągając uwagę. -- A wcześniej widziałaś? No... go¬łego? - Luzem - niedbale opędziłam się. -- Na szós¬tym kursie my ich otwieraliśmy po pięć sztuk w tydzień! - Ot mówią - u mężczyzn myśli tylko o jednym, a wystarczy na minutkę wyjść - i co słyszę?! - Rolar powstał obok z nami tak nagle, że Orsana odskoczyła na bok, a ja nie utrzymałam się od zduszonego okrzyku. -- Gdzie moja odzież? Czy dalej chcecie lubować się moim silnym, giętkim, pięknie rzeźbionym ciałem? Wampir, uśmiechając się, wypiął pierś i naprężył zgięte ręce, demonstrując niezbyt dużą, lecz zupełnie plastyczną muskulaturę. Orsana udawała, że najbardziej przejmuję ją złamany paznokieć. - Jeszcze raz tak się podkradniesz - i z twojego pięknego ciała zostaną dwa zakurzone ślady i obłok popiołu w powietrzu - zawarczałam, naręczem włożywszy mu w ręce odzież. -- znalazłeś jakiekolwiek ślady? Or¬sana nie myliła się? - Jakiekolwiek - znalazłem. -- Wampir poskakał na jednej nodze, próbując trafić w nogawkę. – Tam nie opędzisz się od wilczych śladów. Obok przebiegało duże stado. Możliwe, wypędzało zwierzynę... albo ktoś je gonił. Na czterech łapkach. Proponuję iść dalej po drodze, kiedyś las i tak się skończy, a w czystym polu od razu przegramy. Lub możemy przenocować w chatce, zabarykadowawszy drzwi i okna, lecz osobiście ja – jestem przeciw. - Ja też - stwierdziła Orsana. Ja nie zaczęłam potwierdzać oczywistego. Ściemniło się ostatecznie. Mdła gwiezdna poświata uwięzła między wierzchołkami drzew, nie dosięgając ziemi. Całą wiorstę przekroczyliśmy w pełnym milczeniu, ramię przy ramieniu, nie czując zmęczenia, potęgowane przez ssanie w żołądku. Las śledził nas tysiącem oczu - wpierw urojonych, a potem zupełnie realnych. Pierwsza nie wytrzymała Orsana: