wartych rozwa¿enia. - Nie sadzisz, ¿e troche pochopnie wyciagasz wnioski? Kto mógłby chciec zabic Marle Cahill? I czemu nie miałby tego dokonac w jakis mniej skomplikowany sposób - zrzucajac ze schodów czy podrzynajac gardło? Po co tyle zachodu? Tylko po to, ¿eby wygladało na wypadek? Nie kupuje tego. Cały plan byłby zbyt ryzykowny. Łatwo mo¿na byłoby trafic na niewłasciwy samochód. - Na przykład na cie¿arówke Biggsa. - Chyba ¿e wychodzimy z błednego zało¿enia. Mo¿e ofiara miał byc Biggs - zastanawiał sie Paterno. - Ktos zadał sobie wiele trudu, ¿eby Biggs nigdy sienie obudził, podczas gdy Marla Cahill ze szpitala spokojnie wróciła do domu. Wiec mo¿e to wcale nie o nia chodziło. - Tyle tylko, ¿e Biggs jest czysty jak dziewica, pamietasz? Prawdziwy harcerzyk. - W przeciwienstwie do wszystkich członków rodziny Cahill. - Paterno rytmicznie ¿uł swoja stara gume. Do diabła, ta sprawa doprowadzi go do szalenstwa. - Chyba musimy poczekac i zobaczyc, co pani Cahill ma nam do powiedzenia. 316 http://www.merce-infos.com.pl przywiązywała zbyt dużej wagi do higieny. Jeśli było prawdą to, co mówiono o czystości i pobożności, to Mary Beth miała marne szanse na przekroczenie bram raju, gdyby zawezwał ją tam Pan. Nie żeby Ross specjalnie się tym przejmował. - Gdzieś muszę mieszkać na początek - powiedział, a ona wgniotła papierosa w popielniczkę, w której pełno już było niedopałków ze śladami szminki. - Niby tak. Ale tu zostało wiele złej krwi. - Odgarnęła włosy na ramiona i udawała, że nie zwraca uwagi na jego reakcję. - Do miasta wróciła Shelby Cole. Ross nie mógł się powstrzymać od uśmiechu satysfakcji. Shelby? W Bad Luck? No, no, robiło się coraz ciekawiej. - Naprawdę? Coś podobnego. - Nie przypuszczam, żebyś ty miał coś wspólnego z tym powrotem. - Zapominasz, gdzie byłem. - Hm, najlepiej, żebyś trzymał się od niej z dala - ostrzegła, a potem przekręciła gałkę radia i zwiększyła głośność piosenki; czysty kobiecy głos śpiewał jękliwy utwór w stylu country and western. Mary Beth wtórowała
żeby się na niego zamierzyć, lecz on uderzy ją po ręce i zaśmiał się złośliwie, jakby jej nieudolne próby go bawiły. Uderzyła go mocno, dłonią w policzek. - Wynoś się, Ross, bo przysięgam... - Nic nie zrobisz, tylko dasz mi to, co dałaś temu skundlonemu gnojowi - warknął i rzucił się na nią. Walczyła z nim, krzyczała i drapała go po twarzy, lecz on tylko szczerzył zęby w uśmiechu i spychał ją na fotel. Łup! Wyrżnęła tyłem głowy w okno od strony pasażera. Poczuła przejmujący ból. Zobaczyła jasne światła, a Sprawdź tętno jej krwi w żyłach, aż w końcu, gdzieś w najgłębszych zakamarkach jej ciała, pękła jakaś tama. Gwałtownie, dziko. Jej dusza, tak beznadziejnie spętana nieszczęściem, nareszcie wybrała wolność. Shelby głośno krzyknęła, choć jeszcze przed chwilą jej głos wydawał się taki słaby. - Nevada... - Jestem tutaj, kochanie - powiedział i przysunął się trochę, żeby mocniej ją przytulić. Jeszcze z trudem łapał oddech i drapał ją zarośniętą brodą w policzek. Pocałował ją w usta, a kolanami rozsunął jej nogi. - O Boże, Shelby, tęskniłem za tobą - szepnął i wbił się w nią głęboko. Shelby zamknięta oczy i zatraciła się w jego cieple i dotyku. Całkowicie się rozluźniła i szybko przystosowała do jego rytmu, jakby byli kochankami od wielu lat. - Shelby... piękna Shelby - szepnął zachrypniętym głosem. Był mokry od potu. Coraz szybciej, jak koń, który wyrwał się z pęt i galopuje ku wielkiej przepaści, napierał na nią i ściskał ją z całej siły, ciężko dysząc. Shelby nie była w stanie myśleć; ledwo oddychała. Kocham cię, Nevada. Otworzyła usta, by wypowiedzieć te słowa, ale głos odmówił jej posłuszeństwa. Przed jej oczami wybuchła