- Och, Bryce - jęknęła, kryjąc twarz na jego piersi. Przytulił ją i pomyślał, że chyba jest świadkiem pod policyjną ochroną i będzie zeznawała w jakimś procesie.

Parku. Zielona skromna parasolka osłaniała jej ładną twarz przed rozproszonym światłem słonecznym, ale nie przed jego bystrym wzrokiem. Była zła... chyba na niego, bo kiedy w saloniku wysłuchiwała bezmyślnej paplaniny jego krewniaczek, wyglądała na całkiem zadowoloną. - Pański sługa zostaje z tyłu - zauważyła, obejrzawszy się przez ramię. - Niech pan go poprosi, żeby trzymał się w odległości nie większej jak dwadzieścia kroków. - Dwadzieścia kroków? Czy to zalecenie z jakiegoś podręcznika? - Z pewnością. Proszę go o tym poinformować, milordzie, bo będziemy musieli natychmiast wrócić. Lucien przyjrzał się jej profilowi, rozbawiony i jednocześnie zaniepokojony. Ona wróci i nie będzie mógł dokończyć rozmowy. - Vincent! - warknął, nie odwracając się. - Tak, milordzie? - Trzymaj się bliżej nas, do diaska! - Ale... Oczywiście, milordzie. Przepraszam, milordzie. - O czym życzyła sobie pani ze mną porozmawiać, panno Gallant? - zapytał. Alexandra przez chwilę obserwowała powozy toczące się po głównej parkowej alei. - Poprzednie nauczycielki panny Delacroix nie były takie złe, jak pan twierdził, milordzie. - Więc uważa pani swoją obecność za zbędną? Pozwoli pani, że się nie zgodzę. Rose http://www.mojabudowa.biz.pl Zwlekał z odpowiedzią przez dłuższą chwilę. - Tak, Alexandro - odparł z lekkim uśmiechem. Sprawiał wrażenie bardzo zadowolonego z siebie. - Niewiele trzeba, żeby pana zadowolić, milordzie. Niech pan każe wszystkim młodym, niezamężnym kobietom ustawić się w kolejce i wymawiać pańskie imię. W ten sposób od razu wyeliminuje pan te, których akcent się panu nie podoba. Zmrużył oczy. - Proszę iść do mojej kuzynki. Oddaliła się pospiesznie, nim zdążył wymyślić ciętą ripostę. Kiedy podeszła do Rose i obejrzała się, już go nie było. Ostrzegał ją wcześniej, żeby nie igrała z ogniem, lecz ona nadal się z nim drażniła, choć doskonale wiedziała, jakie mogą być konsekwencje. Widocznie chciała się sparzyć. Nie wziął pod uwagę, że nie będzie mógł z nią zatańczyć. Zresztą miała rację.

oszczędzę ci czasu: nic nie dostaniesz, bo nic nie zostało. Z bolesnym wyciem rzuciła się na niego tak niespodziewanie, że potknął się i zachwiał. Ona tymczasem kopała go i drapała, waliła łokciami, tłukła pięścią. - Nieprawda! Kochałam ją! Ale ty tego nie widzisz, bo zaślepia cię gniew, myślisz tylko o sobie! - Trafiła go pięścią w brodę. - Ciebie też kochałam, ty skurwysynu! Klnąc, złapał ją wreszcie za ręce. - Nie... nigdy nikogo nie kochałaś. - Kochałam! Ciebie kochałam! I przez to także cierpię! - Szarpnęła się tak gwałtownie, że obydwoje stracili równowagę. Spleceni, zawadzili o brzeg kanapy i runęli z impetem na podłogę. Santos w jednej chwili przekręcił się, docisnął ją do ziemi i chwycił za włosy. Sprawdź - Wcale nie z radością - burknął, zaczynając kolejne okrążenie po pustej ścieżce dla powozów. - Owszem. Jesteś bogaty, przystojny i utytułowany. Niewielu kawalerów może się poszczycić tymi trzema przymiotami jednocześnie. - Nie próbuj mnie pocieszać. Nie jestem w nastroju. - Zauważyłem. Dlatego staram się pomóc. Kilcairn ściągnął wodze. - O kogo byś się starał, gdybym postanowił ożenić się z Rose albo gdyby ona ci odmówiła? - zapytał, kiedy wicehrabia się z nim zrównał. Robert wzruszył ramionami. - Nie wiem. O Lucy Halford albo Charlotte Templeton. Ale znalazłem Rose i oboje jesteśmy bardzo szczęśliwi. Lucien opuścił wzrok na dłonie w rękawiczkach.