Cóż, w dziwneś mnie, Rebe, wydelegował miejsce. Główny plac, przy którym

– Pewnie już się zadomowiła w college’u. Nawet nie pomyśli o tym, żeby zadzwonić. Quincy kiwnął głową i ruszył do drzwi. Nie chciał, żeby zauważyła, jak bardzo mu się spieszy. – Dzięki za wizytę – zawołała za nim Bethie. – Wpadnij jeszcze kiedyś. Zatrzymał się na chwilę w progu. – To nie twoja wina – powiedział szczerze. – To, co się stało z Mandy, to nie twoja wina. – Nie obwiniam siebie – przerwała mu matowym głosem – tylko ciebie. Quincy niemal biegł korytarzem do wyjścia. Gdy tylko znalazł się na parkingu, wyjął telefon komórkowy. Najpierw zadzwonił do kolegi z laboratorium kryminalistycznego. Dzień wcześniej posłał mu koszulkę pocisku. – Sprawdzałeś w DRUGFIRE? – Jezu, Quincy, ciebie też miło słyszeć. – Nie mam czasu, Kenny. Czego się dowiedziałeś? – Gdybyś raczył sprawdzić pocztę głosową, to byś wiedział, że spędziłem nad tym całą pieprzoną noc. Ślady takie same jak w przypadku dwóch innych strzelanin, Quince. Szkolnych strzelanin. Oba dochodzenia dawno zamknięto, a dzieciaki siedzą w pudle. Więc jeśli te zbrodnie się powtarzają... Zwijaj się do Quantico, Quincy. Jesteś tu potrzebny. – Jadę do Oregonu. Jak najszybciej przefaksuj wszystkie dane na numer w Bakersville. – Odbiło ci? Użyto tej samej broni do trzech różnych szkolnych strzelanin w trzech różnych miejscach na przestrzeni dziesięciu lat. Co według ciebie może stać się teraz? http://www.neutrogena-plus.info.pl/media/ niepowetowaną stratę. Dzielne wojsko zawołżskiego archijereja, obrońcy Dobra i pogromcy Zła, było zdziesiątkowane, a sam wódz leżał na łożu, powalony ciężką, może śmiertelną chorobą. Z całego Mitrofaniuszowego hufca ocalała ona jedna, słaba i bezbronna kobieta. Całe brzemię odpowiedzialności spoczywa teraz na jej barkach, a cofać się nie ma dokąd. Pod wpływem tej przerażającej myśli łzy z oczu pani Lisicyny nie polały się jeszcze obficiej, jak by należało przypuszczać, lecz paradoksalnie – nagle po prostu wyschły. Dama schowała przemoczoną chusteczkę, wstała i poszła naprzód przez krzaki. Nocą w przybytku smutku Teraz poruszać się po terenie było łatwiej: Polina Andriejewna już lepiej rozpoznawała topografię kliniki, a i księżyc, stojący wysoko na niebie, świecił jasno. Zadziwiwszy się mimochodem łagodnością wyspiarskiego „mikroklimatu”, nawet w listopadzie darzącego takimi jasnymi, ciepłymi nocami, umocniona na duchu wojowniczka najpierw udała się do domu gospodarza kliniki.

– Nie wiem, co mam robić – wyznał szczerze. – Szkody nie są aż tak poważne, ale z drugiej strony... Chcę, żeby dzieci znowu poczuły się bezpiecznie. W obecnych czasach szkoła często budzi lęk. Chcę, żeby budynek wyglądał przyjaźnie, ale nie mogę udawać, że nic się nie stało. Chcę, żebyśmy się otrząsnęli z tragedii, ale nie, żebyśmy zapomnieli. – Nie wiem, jak to wszystko zrobić. – ciągnął smutno. – Podczas studiów największym zagrożeniem, jakie mogliśmy sobie wyobrazić, było trzęsienie ziemi. W szkołach w Los Sprawdź było straszne! Pojawił się oczywiście nie po to, żeby straszyć mnie – chodziło mu o Berdyczowskiego. Ogłuszywszy mnie ciosem w głowę (znać wprawę), przestępca ukrył się nierozpoznany. Jednak właśnie to starcie przywróciło mi rozum i zaczęłam szukać nie diabła, tylko człowieka, chociaż nie tak bardzo znowu różniącego się od Nieczystego. Nie od razu się domyśliłam, czym zadał cios, będąc w dość znacznej ode mnie odległości. A potem przypomniałam sobie pewną historię, opowiedzianą przez doktora, i pewien obraz, namalowany przez tutejszego malarza (oto człowiek, z którym powinien Ojciec porozmawiać, któremu powinien przemówić do rozumu!), i od razu wszystko zrozumiałam. „Wasilisk” uderzył mnie szczudłem – takim, jakie widuje się na jarmarkach. Za długo by było i nie ma powodu objaśniać teraz, skąd w lecznicy jarmarczne szczudła, ale jasne jest jedno: zbrodniarz korzystał ze szczudeł, żeby zaglądać w