Liz odchrząknęła.

Hope objęła matkę, uśmiechnęła się z przymusem, po czym ukryła twarz na ramieniu Lily. - Mnie też będzie ciebie brakowało. Bardzo. Może nie powinnam jechać. Może powinnam zostać, pomóc ci... - Wykluczone! - Lily ujęła twarz córki w dłonie. - Nie możesz skończyć jak ja. Nigdy na to nie pozwolę, słyszysz? Masz szansę, żeby wydostać się stąd. Uciec. Zawsze tego chciałam. Dlatego dałam ci na imię Hope - Nadzieja. Zawsze byłaś moją nadzieją na lepszą przyszłość. Nie możesz tutaj zostać. Tym razem Hope nie musiała przymuszać się do uśmiechu. - Będziesz ze mnie dumna, mamo. Przekonasz się. - Wiem, kochanie. - Lily opuściła ręce. - W St. Mary’s czekają na ciebie. Pamiętaj, przyjeżdżasz z Meridian w stanie Missisipi, jesteś córką zamożnych ludzi. - Rodzice wyjechali za granicę - dopowiedziała Hope i nerwowo splotła palce. Po raz pierwszy zdradziła się ze swoim zdenerwowaniem. - Co będzie, jeśli prawda wyjdzie na jaw? Może się okazać, że w mojej klasie będzie jakaś dziewczyna z Meridian, a wtedy... - Nikt nie dojdzie prawdy. Mój przyjaciel wszystko sprawdził, wszystkiego dopatrzył. W szkole nie ma ani jednej uczennicy z Missisipi. Nawet dyrektorka wie tyle tylko, że do St. Mary’s przyjeżdża Hope Penelope Perkins. Nikt nie będzie kwestionował twojej wersji. Lepiej już? Hope przez chwilę wpatrywała się w twarz matki, po czym skinęła głową. „Przyjacielem”, o którym wspomniała Lily, był nikt inny tylko sam gubernator Tennessee. Znała go od lat, znała też jego rozmaite ciemne sprawki. Mroczne tajemnice, które miała zabrać ze sobą do grobu. Za tego rodzaju lojalność trzeba niekiedy płacić - najlepiej przysługami. W lepkiej popołudniowej ciszy rozległ się dźwięk klaksonu. Hope ze ściśniętym sercem podbiegła do okna. Na podjeździe stał mikrobus kursujący na lotnisko. Tom, domowa złota rączka, i kierowca pakowali już walizki do bagażnika. Lily stanęła za córką. - Mój Boże, już czas. - Położyła dłonie na ramionach Hope, przytuliła policzek do jej włosów. Hope ogarnęła radość, jakiej dotąd nie znała. Była prawie wolna. Jeszcze kilka minut i nigdy więcej nie zobaczy już ani matki, ani tego znienawidzonego domu. Musiała się hamować, żeby nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Matka westchnęła, opuściła ręce, cofnęła się o krok. - Pora iść. - Tak, mamo. - Hope wzięła walizkę i ruszyła w stronę schodów, Lily za nią. W holu zebrały się dziewczęta. Każda chciała uściskać i ucałować Hope. Jedna przez drugą życzyły jej szczęścia, przypominały, żeby pisała. Najmłodsza - niewiele starsza od Hope - podała jej jabłko: błyszczące, czerwone, dojrzałe. - Na wypadek gdybyś zgłodniała - powiedziała cicho, ze łzami w oczach. Wzięła owoc, choć palił dłoń niczym żrący kwas. Miała ochotę odrzucić go precz i uciec. Powstrzymała się, podniosła wzrok, spojrzała z uśmiechem w oczy dziewczyny. http://www.orlikbratian.pl/media/ kapelusza i przedstawił się, a Emma coś mu odpowiedziała. Lucien uścisnął jej dłoń. W liście wspominał, że pragnie osobiście poznać pannę Grenville. Widać nie była to tylko grzecznościowa formułka. Z tej odległości Alexandra nie słyszała, o czym rozmawiają, ale dziewczęta zapewniały jej własny, żywy komentarz. Zgodnie uznały, że to bogaty arystokrata, który przyjechał do Akademii Panny Grenville, żeby poszukać sobie żony. Alexandrze tak drżały ręce, że musiała chwycić się framugi. - Zna go pani, panno Gallant? - spytała któraś z uczennic. - Alison twierdzi, że to diuk. - Hrabia - sprostowała i odchrząknęła nerwowo, kiedy wszystkie na nią spojrzały. - Musimy dokończyć lekcję, panienki. - Kto to jest? Proszę nam powiedzieć, panno Gallant. Skrzywiła się, zasypywana pytaniami ze wszystkich stron. - To earl Kilcairn Abbey. Pewnie zabłądził. Czy możemy wrócić do nauki?

- Może połączenie tych dwóch kolorów bardziej przypadłoby wszystkim do gustu - podsunęła Alexandra, stając za podopieczną. Wlepił w nią wzrok. Nie mógł się powstrzymać. Przyciągała go jak magnes. Oto, jaki był rezultat prób uwolnienia się od obsesji na jej punkcie. Dotychczasowa udręka wydawała się niebem w porównaniu z obecnymi torturami. Teraz wiedział, co traci. - Lucien musi zadecydować - oświadczyła Fiona. Sprawdź - Tak. - Gloria pokręciła głową. - Boże, Liz? Nie mogę uwierzyć, że to naprawdę ty. - Ja - Liz zmrużyła oczy. - I... co u ciebie? - Świetnie - odparła. Santos widział, że drży z hamowanej złości. - Ale nie dzięki tobie. Gloria pobladła. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale po chwili zamknęła je bez słowa. Santos był za nią całym sercem, chociaż rozumiał, że zasłużyła sobie na takie traktowanie. Wykorzystała i skrzywdziła Liz, niestety. - Ja... powiem może Lily, że... Przepraszam was, zdaje się, że nie powinnam była wychodzić. Zniknęła w pokoju, a kiedy zamknęły się za nią drzwi, Liz natarła na Santosa: - Jak mogłeś? - szepnęła. - Myślałam, że nie masz dla mnie czasu ze względu na Lily, lecz chodzi o nią, prawda? - Nie, Liz. Może tak to wygląda, ale tak nie jest. Pozwól sobie wytłumaczyć... - Twierdziłeś, że ona cię nie interesuje. Że jej nienawidzisz. - Bo nie interesuje. Jest tu ze względu na Lily, nie dla mnie. Prychnęła z niedowierzaniem. - Oczywiście. Jeżeli mnie pamięć nie myli, nawet jej nie znała.