– Najczęściej.

dom. – Spojrzał na Bentza. – Rozmawiałem z Jerrym Petrocellim. Był załamany. – Nie dziwię się – mruknął i błagał niebiosa, by nie on był następnym mężem, który się dowie, że jego żona zginęła z ręki psychopaty. Oby nie. Patrzył, jak sześciu silnych mężczyzn niesie trumnę na ciężarówkę... podobnie jak przed laty, w dzień pogrzebu. Skrzynia zniknęła mu z oczu. – Teraz przynajmniej będziemy wiedzieli, czy to Jennifer – powiedział, gdy zatrzasnęły się drzwi. – Nie potrwa to długo – zapewnił Hayes. – Już mamy dane od jej dentysty. Specjalista porówna je z tym, co znajdzie w czaszce. A potem co? – zastanawiał się Bentz. Morze nie wyrzuciło kolejnego ciała, więc nadal nie wiedzieli, co się stało z kobietą, która udawała Jennifer, zwabiła go na wybrzeże i skoczyła. Dlaczego to zrobiła? Kim jest naprawdę? Dlaczego go dręczy? I co zrobiła O1ivii? Hayes chyba czytał w jego myślach. – Znajdziemy ją – powiedział. Zadzwonił jego telefon. – Później pogadamy, Bentz. – Wyjął aparat z kieszeni i podniósł do ucha, idąc do swego wozu. Ciężarówka z trumną już odjechała. Bentz został sam nad dziuraw ziemi, w której, jak sądził niegdyś, na wieki składa pierwszą żonę. Przeszył go dreszcz, jakby ktoś obserwował go z ukrycia, śledził każdy krok. Rozejrzał się, wpatrywał we mgłę. Wydawało mu się, że widzi ludzką postać, zaraz jednak rozpłynęła się wśród drzew. Czyżby ktoś go obserwował z zarośli po drugiej stronie ogrodzenia? http://www.orto-optyk.pl wymknął, ale tego smarkacza nie wypuści z rąk. – Daruj sobie, młody. Jeśli nie zaczniesz mówić, długo nie wyjdziesz z pudła. Powiedz, gdzie jest twoja dziewczyna, gdzie przetrzymujesz moją żonę. Zaplanowaliście to razem, prawda? Ty byłeś biegaczem? Ty wykonujesz najgorszą robotę? – Bzdury! – Dobra, ja gadam bzdury, a ty pójdziesz siedzieć za porwanie. – Bentz cały czas myślał o uwięzionej O1ivii. Zacisnął dłoń na ramieniu chłopca. – Porwanie i kilka zabójstw... Rozdział 37 W Blue Burro było ciasno, tłum gości wypełniał salę z pomalowanym sufitem. Na drewnianych belkach przycupnęły drewniane papugi. Między gośćmi kręcili się kelnerzy w czarnych spodniach, białych koszulach i kolorowych bandanach na szyi. Nosili tace pełen półmisków z jedzeniem, rozstawiali miseczki guacamole. Co jakiś czas zbierali się dokoła jednego stolika, nakładali klientowi wielkie sombrero na głowę i śpiewali hiszpańskie „Sto

własne życie. – Podniosła wzrok na Bentza. – Jennifer była typem kobiety, która podejmie próbę samobójczą żeby zwrócić na siebie uwagę, ale żeby wjechać na drzewo? Pozwolić, by jej ciało przeleciało przez przednią szybę? Ryzykować takie obrażenia? O nie. Nie miała na to dość odwagi. Mogła przeżyć, skończyć w wózku inwalidzkim, brzydka, oszpecona. – Lorraine energicznie potrząsała głową. Skrzyżowała ręce na piersi. – O nie. Pokazał jej zdjęcia, ale akt zgonu na razie zachował dla siebie. Sprawdź – Cholera – zaklął, oddał jej torebkę. Zacisnął zęby. Otworzył schowek koło kierownicy. Gdzieś musi być dowód rejestracyjny samochodu. Może wraz z nim będzie jej prawo jazdy. Ale oświetlony malutką żaróweczką schowek był pusty. – Daruj sobie – poradziła. – I tak nie znajdziesz tego, czego szukasz. – Roześmiała się, gardłowo, zmysłowo, zalotnie. – Nie znajdziesz, bo uciekasz przed prawdą. Nie chcesz uwierzyć, że jestem Jennifer. – Nie wierzę w duchy. – Zamknął schowek. – Nie, nie daję się nabrać oszustkom. – Dwanaście lat temu dałeś. W oddali szumiał ocean, potęgował jego niepokój. – Zaaranżowałam własną śmierć, RJ. Zostawiłam liścik, wszystko zorganizowałam. Moje życie się waliło, chciałam... Chciałam uciec. Bentz nie uwierzył, nie mógł.