wodę, szacowała odległość i głębokość. Boże, ona naprawdę skoczy!

Salazar? Nie. Już wtedy była zamężna i nosiła inne nazwisko. Usiłował je sobie przypomnieć, ale nie był w stanie. Więc teraz nazywa się Salazar? Bawił się tym nazwiskiem w myślach, szukał związku. Coś mu się nie zgadzało. Oddzwonił do Montoi, aby się podzielić obawami: – Wydaje mi się, że nosiła inne nazwisko, nie Salazar. Anglosaskie... Johns, coś w tym stylu. Możesz to sprawdzić? – Jasne, ale we wszystkich dokumentach, na które do tej pory trafiłem, widziałem tylko dwa nazwiska – panieńskie – Yaldez, i właśnie Salazar. Ale poszperam dalej. – Dzięki. Rozłączył się ciągle niespokojny. Minął dwóch policjantów pogrążonych w rozmowie w holu i zastał Hayesa za biurkiem, wśród tony papierów. Doszła wiadomość elektroniczna od Montoi. – Popatrz tylko. – Hayes pokazał mu zdjęcie Yolandy Salazar z prawa jazdy. – Twoja Jennifer? – Nie ma mowy. – Bentz potarł zarost na brodzie i pokręcił głową. – Nie mam pojęcia, w jaki sposób ta kobieta mogłaby mieć coś wspólnego z sobowtórem Jennifer. – Musimy szukać dalej, ale na razie czekają na nas w kostnicy. – Wskazał papiery. – Zabieramy się stąd. Musimy zidentyfikować twoją towarzyszkę. W jasnobłękitnym świetle lamp na parkingu Bentz usiłował przejrzeć dokumenty, które http://www.ostomatologii.pl/media/ przechodził kryzys; brakowało w nim dawnej żywiołowości, beztroski i flirtu. Namiętność trwała, ale znikła spontaniczność i beztroska, które sprawiały obojgu taką przyjemność. A niby czyja to wina, detektywie Bentz? Rozbolała go noga, gdy mijał otwarte drzwi restauracji. Nawet nie słyszał dźwięków jazzu, nie czuł pikantnych zapachów cajuńskich dań, które unosiły się nad ulicą. Zastanawiał się, czy nie powiedzieć O1ivii o tej całej sprawie z Jennifer, ale nigdy nie lubił gadać; nie był typem, który dzieli się swoimi nadziejami i obawami. A teraz wszystko się zmieniło. Minął grupę artystów prezentujących swoje dzieła na zewnątrz otaczającego plac ogrodzenia z kutego żelaza. Saksofonista pastwił się nad znanym motywem; otwarty futerał czekał na drobne od przechodniów. Nieco dalej tarocista czytał z karty, a dwudziestoparoletnia turystka chciwie chłonęła każde jego słowo.

Patrząc na makabryczny towar, Bentz doszedł do wniosku, że najwyższy czas, by żona zajęła się swoim gabinetem psychoterapeutycznym. Pora zostawić ten sklep z paskudztwami i pogadać z ludźmi, którzy mają prawdziwe problemy. – Cześć. – Zauważyła go, gdy ustępował drogi obciążonej pakunkami klientce, która szybkim krokiem szła do drzwi. – Cześć. Sprawdź – Mam dosyć bzdur, jasne? Gdzie, do cholery, jest moja żona? – Na twoim miejscu powiedziałbym mu – poradził Montoya. Oparła dłonie na biodrach. – Aleja nie wiem. – No to się skup – syknął Bentz. – Zlituj się – żachnęła się. – Co to jest, tekst z tandetnego westernu? Z wyższego poziomu zjeżdżał samochód, mercedes. Kobieta za kierownicą, Murzynka w barwnej chuście na głowie, zobaczyła broń w dłoni Montoi, przyspieszyła i sięgnęła po telefon. Dzwoni po policję, pomyślał Bentz. – Zaraz będzie tu LAPD – oznajmił z lodowatym spokojem. – Zapewniam cię, że potraktują cię lepiej, jeśli powiesz, gdzie jest moja żona. I to natychmiast. – Kiedy ja nie wiem. – Jada ściągnęła brwi. Odprowadzała wzrokiem znikającego mercedesa. – Nazywasz się Jada Hollister?