Dama klasnęła w ręce. – Czytałam o lecznicy doktora Korowina! Piszą, że z niego prawdziwy cudotwórca od leczenia nerwowo-psychicznych rozstrojów. – Bardzo możliwe. Witalis znowu zerknął na zegar. – I jeszcze słyszałam, że do niego na wizytę bez jakiejś szczególnej rekomendacji za nic się nie trafi – rozmawiać nawet nie będzie. Ach, jak ja bym chciała, żeby mnie przyjął! Ja tak się męczę, tak cierpię! Proszę powiedzieć, czy mógłby ojciec dać mi polecenie do doktora? – Nie – skrzywił się przeor. – Między nami to nieprzyjęte. Proszę się zwrócić, wedle przyjętego porządku, do jego petersburskiego lub moskiewskiego gabinetu, a tam już oni zdecydują. – Ja miewam straszne przywidzenia – poskarżyła się Polina Andriejewna. – Spać po nocach nie mogę. Moskiewscy psychiatrzy nie chcą się mną zająć. – A co to za przywidzenia? – spytał ze znudzeniem archimandryta, widząc, że gość jeszcze solidniej sadowi się na krześle. – Proszę powiedzieć, czcigodny ojcze, czy zdarzyło ci się kiedy widzieć żywego krokodyla? Witalis, zaskoczony, aż zamrugał. – Nie, nie trafiło się. A czemu pytasz? – A ja widziałam. W Moskwie na zeszłe Boże Narodzenie. Angielski zwierzyniec http://www.przydomowaoczyszczalnia.net.pl drugie limo podbiję! Mniszek odbiegł o kilka kroków, ale nie odszedł. – A ja chciałem półrublóweczką ojcu się pokłonić – powiedział. I rzeczywiście wyciągnął z rękawa srebrną monetę, pokazał. – Ano daj. Przewoźnik wziął półrublówkę, popróbował żółtymi, przepalonymi zębami, uznał, że dobra. – No, to czego chcesz, gadaj. Nowicjusz nieśmiało zaszemrał: – Marzenie mam. Świętym starcem chcę się zostać. – Starcem? Zostaniesz – obiecał udobruchany srebrem Kleopa. – Za pół setki lat obowiązkowo zostaniesz, nie schowasz się. Jeśli, rzecz jasna, wcześniej nie umrzesz. A co do świętości, to tyś przecie i tak w habicie, choć jeszcze całkiem z ciebie kurczątko. Jak cię niby
nie pielęgnuje, więc zarósł pokrzywami i łopianem. Konsjerż wraca, usztywniony nie tylko przez surdut i wykrochmaloną koszulę, którą 67/86 wciągnął na siebie, kiedy szukał zapasowego Sprawdź widział. Wytężył słuch. Było tak cicho, że słyszał szybki, szybki stukot własnego serca, słyszał nawet ruchy powiek. Wciągnął nosem zapach pyłu i trocin. Bolała go głowa, ciało miał odrętwiałe – a więc żył. Ale gdzie jest? W chatce? Nie. Tam było ciemno, ale nie tak, nie absolutnie ciemno, jak w trumnie. Matwiej Bencjonowicz chciał się podnieść – uderzył w coś czołem. Poruszył rękoma – nie był w stanie rozsunąć łokci. Zgiął kolana – też wbiły się w coś twardego. Podprokurator zrozumiał, że rzeczywiście leży w zabitej trumnie, i krzyknął. Z początku niezbyt głośno, jakby nie utraciwszy nadziei: – Aa! Aaa! Potem ile tchu w piersiach: – Aaaa!!!