go. Pamiętajcie.

Robert uwolnił rękę. - Dobry wieczór, Kilcairn. - Zatańcz... - Słyszałem. Dlaczego miałbym tańczyć z guwernantką twojej kuzynki? - Lepsza guwernantka niż uczennica. Między brwiami przyjaciela pojawiła się cienka zmarszczka. - Lubię pannę Delacroix. - Nie mam ochoty na żarty, Robercie. Już się zabawiłeś moim kosztem. - Wcale nie żartuję. Towarzystwo Rose jest niczym łyk świeżego powietrza po spotkaniach z tymi wszystkimi pannicami, które narzucała mi matka. Belton mówił całkiem poważnie, ale Lucien nie był w nastroju, żeby dyskutować o zaletach swojej kuzynki. - Poddaję się - oświadczył. - Nie znam leku na postępujące szaleństwo. - Wcale nie... - Będę ci winien przysługę, jeśli zatańczysz z panną Gallant. - Przysługę? - Tak. Robert ruszył ku tłumowi adoratorów otaczających Rose. Lucien poszedł za nim. Alexandra sprawiała wrażenie zupełnie spokojnej, ale gdy ujrzał wyraz jej oczu, doszedł do wniosku, że nie powinien zmuszać jej do przyjścia na bal. http://www.spwysoka.pl - Dlaczego więc nigdy mi tego nie powie? Gdybym wiedziała, że mnie kocha, potrafiłabym znieść wszystko, Liz. Nawet gniew mojej matki. Liz nie odpowiedziała, bo cóż mogła powiedzieć. Pożegnała się z Glorią i przemknęła szybko do sali balowej. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY Hope wymknęła się ukradkiem, zostawiając za sobą rozbawiony, gwarny tłum. Serce biło jej gwałtownie, nierównym rytmem. Pod bogato wyszywaną suknią miała staroświecki czarny gorset, pończochy - i nic ponadto. Fiszbiny piły boleśnie, lecz była wdzięczna Bogu za ten ból. Zasługiwała na ból. Była słabą istotą. Słabą i zepsutą. Powinna dosięgnąć ją karząca ręka Pana. W głowie rozbrzmiewały jej wersety z Pisma, jakiś głos nawoływał, by się pohamowała, zawróciła. Chciała być mu posłuszna, ale nawoływania Ciemności były silniejsze. Bestia domagała się swojej daniny, żądała satysfakcji, zadośćuczynienia. Hope wjechała na piąte piętro i ruszyła w głąb korytarza, bez obawy zdemaskowania. Gdyby ktokolwiek ją zobaczył, zawsze mogła wyjaśnić, że wynajęła pokój, by chwilę odpocząć podczas balu. Od tygodnia opowiadała znajomym, że czuje się fatalnie. Zbliżała się do drzwi numeru z zaschniętym gardłem i bijącym szaleńczo sercem. Suknia szeleściła cicho, a gorset z każdym krokiem zdawał się mocniej wpijać w ciało. Jednak ten ból zamiast ją otrzeźwić i pohamować, nabierał chorobliwie erotycznego uroku. Krew w skroniach dudniła głośno, ogłuszająco. 513, to tutaj. Zatrzymała się przed drzwiami i wciągnęła głęboko powietrze. Jej rajfur, mały, sprytny człowieczek, zadbał o wszystko. Od dawna świadczył jej swoje usługi. Na klamce wisiała kartka z prośbą „Nie przeszkadzać”. Pomimo to zapukała. Z wnętrza odpowiedział głos o nieludzkim brzmieniu. Hope przekręciła klamkę, wsunęła się do środka i w zalegających wnętrze ciemnościach usłyszała głośne dyszenie. Przekręciła klucz w zamku, zamocowała łańcuch, po czym odpięła ekler sukni i zdjęła ją ostrożnie, by nie pognieść. Postąpiła wolno kilka kroków. W mroku widziała już sylwetkę mężczyzny. Leżał nagi na łóżku, przywiązany do niego aksamitnymi sznurami. Z gardłowym pomrukiem opadła na materac.

- No dobrze. Możesz odpracować, jeśli wolisz. Jest kilka rzeczy do zrobienia w domu: trzeba uporządkować garaż, naprawić okiennice, jeszcze jakieś drobiazgi. Niedawno umarł człowiek, który pracował u mnie przez czterdzieści lat. - Ułożyła na talerzu obłożone bekonem grzanki. - Sam musisz zdecydować, ile warte jest dla ciebie to śniadanie. A gdybyś postanowił zostać kilka dni, żeby nabrać sił, dam ci pełne utrzymanie, nocleg i jeszcze zarobisz kilka groszy. Santos wpatrywał się łakomie w talerz. Nie miał ochoty zostać, nie chciał być od nikogo zależny, ale był bez kasy, w jednej koszuli na grzbiecie i nie wiedział, co dalej ze sobą począć. Propozycja Lily Pierron spadła mu z nieba. To też go denerwowało, podobnie jak perspektywa zależności od starszej pani. - Parę dni - oznajmił suchym tonem. - Potem się stąd urywam. ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY Został. Dni płynęły, zamieniały się w tygodnie, potem w miesiące. Santos ani się obejrzał, jak minął kwartał. Nie miał pojęcia, co go trzymało w domu Lily. Tak jak powiedział jej na samym początku, zamierzał odpocząć, nabrać sił, zarobić kilka dolców i ruszyć w dalszą drogę. Pogrążony w myślach, przysiadł na zewnętrznych schodach wiodących na piętro, podniósł maleńki kamyk, który ktoś musiał wnieść na butach, i w zadumie obracał go w dłoni. Dlaczego Lily godziła się, żeby u niej mieszkał? Jaki miała w tym interes? Nie kupił opowieści o tym, że nie może znaleźć nikogo do pomocy, a już zupełnie nie uwierzył, że miałby obchodzić ją los przybłędy. Sprawdź - Tak, proszę pani. - W sobotę wieczorem, kiedy odbywał się bał maskowy Towarzystwa Onkologicznego, zamieniłaś się z moją córką ubraniami, żeby mogła wymknąć się na spotkanie z tym chłopcem? - Tak, proszę pani. - Tak świetnie się zapowiadałaś, Elizabeth - zaczęła siostra Marguerita, przyjmując ton osoby głęboko rozczarowanej. - Wierzyłyśmy w ciebie. Jak mogłaś zawieść nas tak okrutnie? Liz spojrzała na przełożoną oczami pełnymi łez. - Przepraszam, siostro. Ja... ja nie chciałam zrobić nic złego. - Warunki twojego stypendium są jasne. Nie możemy tolerować żadnych występków. Liz poderwała się, ogarnięta nagłą paniką. - Aleja nie wiedziałam! Ja nie zrobiłam nic... - Uspokój się, Liz - wtrąciła matka Glorii. - Jeśli powiesz nam wszystko, postaram się przekonać siostrę Margueritę, by obeszła się z tobą łagodnie. Poczuła ulgę. Wszystko będzie dobrze, wszystko się jakoś ułoży, musi tylko powiedzieć prawdę. Nie zdradzi przecież Glorii; matka i tak już wie, co zaszło. Usiadła na powrót. - Dobrze. Co mam powiedzieć?