Biedaczyna Berdyczowski.

z urwiska w otchłań. Ach! O „otchłani”, rzecz jasna, pisze się zazwyczaj dla większego efektu, ponieważ każdemu wiadomo, że oprócz tej jedynej i ostatecznej Otchłani wszystkie inne przepaści, czy to lądowe, czy wodne, zawsze mają jakieś tam dno. Również i ta pod jarem też nie była tak znowu strasznie bezdenna, sążni miała bodaj z dziesięć. Ale i tej wysokości całkiem by starczyło, żeby rozbić się o lustro wody i utonąć, nie mówiąc już o tym, że od głębi wody wciąż wiało ołowianym chłodem. Jednym słowem, jakkolwiek by na to patrzeć, postępek był szalony. Nie bohaterski, tylko właśnie szalony – bo na co tu było bohaterstwo okazywać! Ze wspomnianym wyżej „ach!” wszyscy stłoczyli się nad urwiskiem, wypatrując, czy nie wychynie z fal junacka jasnowłosa głowa. Jest! Zakołysała się między zdumionymi grzywami fal niczym maleńka piłeczka do lawntenisa. Potem wynurzyła się również ręka, pomachała. Dźwięczny, podchwycony przez usłużny wiatr głos krzyknął: – Dawaj! Rzemieślnik co sił potrząsnął za gałązkę i kotek z żałosnym piskiem urwał się i spadł. Upadł na sążeń od szurniętego pana, a po sekundzie został pochwycony i podniesiony nad wodę. Widzowie zupełnie potracili głowy, krzyczeli i wyli z zachwytu do utraty przytomności. http://www.szfalnia.pl/media/ Ale nocą w okno pana Berdyczowskiego pozwolił sobie stukać Czarny Mnich. Wtedy kazałem posłać na górze, w obserwatorium. Dwie noce minęły spokojnie, a teraz, widzi pani, Wasiliskowi wyrosły skrzydła, już mu i piętro nie przeszkadza. – Tak – chlipnął podprokurator. – Jemu wszystko jedno. Ja wykrzyczałem formułę, a on odsunął się, roztopił. – Stale tę samą? „Wierzę, Panie”? – Tak. – No więc proszę, pan nie ma czego się bać. To Wasilisk boi się pańskiej magicznej formuły. Berdyczowski wyszeptał drżącym głosem: – Nocą znowu przyjdzie. Ukradnie resztę. I wtedy zapomnę, kim jestem. Zamienię się w zwierzę. To nastręczy panu masę kłopotów, przecież pan nie jest weterynarzem, pan nie leczy zwierząt. Ja z góry proszę o wybaczenie...

kierunek psychiatryczny, lecz na fizjologiczny. W wieku dziewiętnastu lat uważałem się za pieszczocha Fortuny i księcia z bajki, który ma wszystko, co tylko może posiadać śmiertelnik. Chciałem zaś tylko jednego: odkryć tajemnicę wiecznego... albo jeśli już nie wiecznego, to co najmniej bardzo długiego życia. Wśród ludzi bogatych jest to dość często spotykany rodzaj manii – teraz też mam pacjenta, u którego narcyzm osiągnął stadium patologiczne. A co do mnie samego, to dwadzieścia lat temu marzyłem, by zgłębić mechanizmy pracy własnego Sprawdź stanie. Może podczas długich bezsennych godzin zastanawiał się, czy mógł zrobić więcej. Rainie nie wiedziała o nim zbyt wiele. Trochę rozpytywała wśród rodziców. Wszyscy zapewniali ją, że Mann jest bardzo miły. Niedoświadczony, dodawali niektórzy, ale pracowity i gorliwy. Podczas wtorkowej tragedii z pewnością stanął na wysokości zadania i sprawnie wykonał wszystkie polecenia. Należała mu się pochwała. Ale Rainie wciąż zastanawiała się nad związkami Manna z panną Avalon. Pomimo zmęczenia wyglądał na typowego amerykańskiego przystojniaka. Szczupły. Krótko ostrzyżone brązowe włosy. Niebieskie oczy. Gdyby zatrudnił się w liceum miałby pewnie sporo wielbicielek. A w szkole podstawowej K-8 w Bakersville? – Panno Conner – powiedział Mann, wyraźnie zaskoczony jej wizytą – miło mi znowu panią widzieć. – Uśmiechnął się uprzejmie. Jej obecność wcale go nie zaniepokoiła. – Dzień dobry, panie Mann. – Rainie podała mu rękę. Słaby uścisk, pomyślała. Niepewny.