- Po to musielibyśmy się wybrać tam, gdzie nigdy jeszcze nie byłam, w Nieznany Czas. Dotychczas zawsze

- Do tej pory nie pozwalano Ottonowi nic robić, a to jest prawdziwy wizjoner! Mark, musisz się zgodzić. To nie będzie nic kosztować, on przygotował już tyle sadzonek, że nie trzeba nic kupować. Wystarczy jedno twoje słowo i będziemy mogli zabrać się do roboty! - My? Zarumieniła się, lecz nie potrafiła ukryć podekscytowa¬nia. Było tu tyle pracy! - Przecież nie odmówię mu pomocy. - W takim razie musisz zostać w zamku – zauważył z satysfakcją. Tammy nie dała się podejść. - Nie, mogę dojeżdżać. To ty tu zostaniesz. Już ci powiedziałam, że nie uda ci się zwalić prowadzenia całego tego kramu na barki zwyczajnej dziewczyny! - Chyba nie mówisz o sobie? - Przyjrzał się jej uważ¬nie. - Nie mogłaś być zwyczajna, nawet jak miałaś trzy lat¬ka. - Odwrócił się do ogrodnika i spytał po francusku: - Co o niej myślisz, Ottonie? Czy ona nie jest wspaniała? - O, tak - zgodził się żarliwie staruszek, rozpromienia¬jąc się. - I piękna. Bardzo piękna. Mark powrócił spojrzeniem do Tammy. - To prawda - przytaknął w zamyśleniu. Delikatnie wyjął z jej włosów zaplątane źdźbło trawy. – Zdecydowanie piękna. - Czy ja wam przypadkiem nie przeszkadzam? - spy¬tała, zakłopotana. - Nie, dlaczego? - odparł, przechodząc na angielski. - Właśnie rozmawiamy o twojej urodzie. - Jasne. Mam siano we włosach, poplamioną bluzkę i rozdarte na kolanie dżinsy. Też mi uroda! Chyba obaj upadliście na głowę. Mark uśmiechnął się tym swoim uśmiechem, dla którego przeleciała przez pół świata. - Nie sądzę... Aha, przyszedłem w sprawie kolacji. Dziś nie wolno się spóźnić, bo na przystawkę będzie suflet. Pani Burchett zdradziła mi też, że planowała podać przepiórki, ale pani domu zadysponowała kurczaka. - Kiedy ja wcale nie... - wyjąkała Tammy. - To znaczy tak, ale... Nie chodziło mi... - Widzisz, jak ci świetnie idzie? Urządzasz ogrody, ukła¬dasz menu. Spokojnie możesz zarządzać zamkiem. http://www.techmed.net.pl/media/ - Panno Dexter? - zawołał urzędnik, a Tammy aż ściąg¬nęła brwi ze zdumienia. Nazywała się Dexter. Przyjechali tu do niej? - Przecież to nonsens - odezwał się Jego Wysokość. - Kobieta, której szukam, z całą pewnością nie pracuje w ta¬kim miejscu! W duchu przyznała mu rację - nie miała znajomości w arystokratycznych kręgach. - Panno Dexter? - zawołał ponownie grubas w garni¬turze, tym razem bardziej nagląco. W tym momencie coś ją dziwnie ścisnęło w żołądku. A jeśli oni wcale się nie pomylili? Jeśli naprawdę nie chodzi o żadną inną Dexter, tylko właśnie o nią? Ogarnęło ją złe przeczucie. - Panno Dexter? - zawołał tamten po raz trzeci, a ton jego głosu sugerował, że to już ostatnia próba. Tammy odetchnęła głęboko. - Tu jestem. Czym mogę służyć? Mark aż drgnął, słysząc dobiegający jakby z nieba głos. Od dwudziestu czterech godzin zadawał sobie pytanie, jakim cudem siostra Lary może pracować gdzieś w głębi buszu. Gdy usłyszał to od prywatnego detektywa, nie chciał mu uwierzyć. - Znalazłem ją. Tamsin Dexter ma dwadzieścia siedem lat, jest niezamężna, bezdzietna, pracuje jako dendrolog w Parku Narodowym Bundanoon, leżącym przy trasie z Sydney do Canberry.

- Jak to?! Ochmistrzyni przenosiła zdumiony wzrok z Tammy na księcia. - Ale przecież... - zaczęła i ugryzła się w język. - Wa¬sza Wysokość nic nam nie powiedział. - Ponieważ dopiero przed chwilą podjąłem ostateczną decyzję - warknął, równie zmieszany i wytrącony z rów¬nowagi jak Tammy. Naprawdę musiał stąd uciekać, i to jak najprędzej. Byle jak najdalej od niej! To wszystko okazało się znacznie groźniejsze, niż przypuszczał. Mało brakowało, a przepadłby z kretesem. Nawet nie śmiał myśleć, co to wszystko mogło oznaczać. - Dobranoc - rzucił szorstko i skierował się szybko ku wyjściu. Sprawdź MAŁY KSIĄŻĘ I RÓŻA Kiedy Mały Książę znowu pojawił się na swojej planecie, Róża była tym mile zaskoczona, ale starała się tego nie okazywać. Choć żadne nie powiedziało tego głośno, oboje ucieszyli się na swój widok. Róża milczała, zaś Mały Książę rozglądał się po planecie, wypatrując niepożądanych ziaren baobabu. - Co to znaczy śmierć? - zapytała Róża. Mały Książę spojrzał na nią zaskoczony i przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Po pewnym czasie powiedział: - Według mnie to tak, że jakbyś umarła, to byłabyś obecna przy mnie tylko duchem a nie ciałem. I choć nie mówiłabyś do mnie, ja jednak bym cię słyszał. Na Ziemi sądzą, że gdy umrzesz, to cię w ogóle nie ma, ale tak nie jest. - Rozumiem - powiedziała Róża. Bo naprawdę go rozumiała. Już nie myślała o sobie, lecz o nim. I nie chciała, żeby o tym wiedział. Powiedziała więc