- Tylko chwileczkę - powtórzył spokojnie i wskazał na swój gabinet.

romansem. Chciała po prostu, żeby ją wziął, żeby wszedł w nią, zaspokoił swój głód. Mamrocząc przekleństwa, oderwał się od niej zdyszany. - Do diabła, Glorio, ja... - Chodź... - Przyciągnęła jego głowę z powrotem. - Chodź - powtórzyła, szukając jego ust, spragniona bliskości po dziesięciu długich, jałowych latach postu. Wczepiła się w niego kurczowo, w jego ubranie. Zaczął ją rozbierać, choć nie było to łatwe. Miała na sobie sukienkę, rajstopy, bieliznę, wszystko. On zaś był w garniturze, spodniach, koszuli... Guziki trzaskały, szwy puszczały, w końcu zdarł z niej rajstopy i zaraz potem wypełnił ją sobą brutalnie. Krzyknęła. I po chwili oplotła go nogami. Kochali się krótko, szorstko, brzydko. Bez pocałunków i pieszczot. W milczeniu. Po dziesięciu latach tęsknoty i nienawiści, po dziesięciu latach nienasyconego pragnienia. Powiedzieli sobie wszystko, co do siebie czuli, nie wypowiadając ani słowa. Bolało to znacznie bardziej niż słowa. Słowa Gloria mogłaby znieść, ale to? Gdy było już po wszystkim, odwróciła się na bok. Nie umiała spojrzeć mu w oczy. Zaczęli w gniewie, dali się ponieść namiętności, skończyli z poczuciem żalu. Czuła niesmak. Była zawstydzona i upokorzona. Zachowała się jak dziwka, jak suka w rui. Z całych sił zacisnęła powieki. Jak spojrzy mu teraz w oczy? Jak spojrzy we własne odbicie w lustrze? Santos zaklął pod nosem. - Przepraszam - powiedział ze skruchą w głosie. - Nie przepraszaj - rzuciła szorstko. - Dlaczego? Zachowałem się jak... - nie dokończył i znowu zaklął. - Zdarzyło mi się to pierwszy raz. - Nie chciałeś... to ja... - słowa nie chciały przejść przez zdławione płaczem gardło. Gloria odwróciła się na plecy i zakryła ramieniem oczy. - Bardzo mi... wstyd. Nic nie odpowiedział. Milczeli przez chwilę, w końcu Santos odkaszlnął: - Jeszcze raz przepraszam. Odsłoniła oczy i spojrzała na niego niepewnie. - Przestań z tym przepraszaniem. Raz przeprosiłeś i wystarczy. http://www.terazbudujemy.info.pl - Mojemu przyjacielowi Robertowi Ellisowi, wicehrabiemu Beltonowi. Był bardzo ciekaw kuzynki Rose. Popatrzyła na niego uważnie. - Dlaczego? Z wyrazu jej twarzy zgadł, że domyśla się odpowiedzi. - A dlaczego nie? - rzucił zaczepnym tonem. - Czy pani nie chciałaby poznać jedynych krewnych earla Kilcairn Abbey? - Chyba tak - przyznała niechętnie. - Ale wydaje mi się, że unika pan rozmowy na ten temat. Lucien zmrużył oczy. - Doprawdy? - Właśnie... - Dlaczego lord Belton nie miałby być ciekawy mojej córki? - wtrąciła Fiona. -

Do diabła, znowu spadnie frekwencja. Klnąc pod nosem, wystukała numer specjalisty od kontaktów z prasą, potem adwokata. Wyciągnęła obydwu z łóżek i kazała stawić się w hotelu NATYCHMIAST. Potem pobiegła pod prysznic. Pól godziny później podjeżdżała pod główne wejście St. Charles - opanowana, elegancka, wytworna. Patrząc na nią, nikt by nie odgadł, że zaledwie kilkadziesiąt minut wcześniej została zerwana z łóżka, tak jak nikt nie byłby się w stanie domyślić szalejącej burzy pod chłodną maską spokoju. Wytrawna kobieta interesu. Profesjonalistka, która doskonale zna swój fach i potrafi umiejętnie stosować nabytą wiedzę. Dzisiaj potrzebowała każdej uncji owej wiedzy i doświadczenia. Pomyślała o Santosie i na moment straciła pewność siebie. Z „Times Picayune” i wiadomości telewizyjnych wiedziała, że to on prowadzi sprawę Śnieżynki. W czasie dwóch miesięcy, jakie minęły od chwili znalezienia ostatniej ofiary, był pod silnym ostrzałem i magistratu, i prasy. Pokazał się nawet kilka razy w telewizji, budząc w Glorii niechciane, spychane w niepamięć wspomnienia. Przystojny, bardzo męski, był typem mężczyzny, dla którego kobieta mogła się całkowicie zapomnieć. Ale nie ona. Ona nigdy się nie zapominała i była dumna, że w każdej sytuacji potrafi nad Sprawdź - Czemu nie? - Santos otworzył drzwiczki i usadowił się obok dziewczyny. Zerknął w kierunku szwajcara i boya. - Twoi goryle? - Są trochę nadopiekuńczy. - Pomachała do mężczyzn i ruszyła z piskiem opon. - Wiesz, jak to jest. - Jasne - wycedził przez zęby, zapinając pas. - Wiem, jak to jest. Możesz mi powiedzieć, dokąd jedziemy? - Nie - odparła ze śmiechem. - To będzie niespodzianka. Zajechała drogę białemu lincolnowi, kierowca zahamował gwałtownie, rozległ się klakson. Santos pokręcił głową i rozsiadł się wygodnie w fotelu. Czekała go zwariowana jazda. Dziewczyna prowadziła wyjątkowo pewnie. Po przejechaniu kilku przecznic skręciła na zachód, ku wylotowi na autostradę międzystanową. - Prezent urodzinowy? - Santos przerwał przeciągające się milczenie, przekrzykując ryk silnika i szum wiatru. - Co? - Wóz! Dostałaś go na szesnaste urodziny, tak? Spojrzała na niego i wykrzywiła się zabawnie. - To jakaś zbrodnia? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. - Czyja coś mówię? - Już chciał się usprawiedliwiać, zapewniać, że nie miał nic złego na myśli, ale ugryzł się w język. Skłamałby.