Nie oglądając się, wbiegł na górę po swoje rzeczy, prze¬skakując po dwa stopnie naraz.

jest. - Rozumiem - powiedziała Róża. Bo naprawdę go rozumiała. Już nie myślała o sobie, lecz o nim. I nie chciała, żeby o tym wiedział. Powiedziała więc znowu: - Tęskniłam za tobą. Bardzo... Nigdy nie przypuszczałam, że może być tak smutno, kiedy nie ma w pobliżu kogoś, za kim się tęskni... - Brakowało ci czegoś? Było ci w nocy zimno? A może baobab coś ci zrobił? - dopytywał się zatroskany Mały Książę. Nagle bowiem zawstydził się, iż zostawił Różę bez opieki i sprawił jej przykrość swoją nieobecnością. Ale Róża co innego miała na myśli: - Nie, niczego mi nie brakowało. Nie marzłam w nocy i żaden baobab mi nie dokuczał. Ja... Brakowało mi ciebie... Mały Książę był zaskoczony. Nie spodziewał się, że Róża tak bardzo była do niego przywiązana. Nie wiedział, co ma odpowiedzieć. - Ale ja, gdy byłem za Ziemi, nie przestałem myśleć o tobie... A kiedy zobaczyłem ogród z mnóstwem róż, tak naprawdę wcale się nie ucieszyłem. Właściwie to wtedy było mi bardzo smutno i tęskno... - Dlaczego? - spytała Róża. choć domyślała się jaka będzie odpowiedź. - Bo wśród tych róż nie było ciebie. Ty jesteś... - Jaka? - dopytywała się Róża. - Ty jesteś taka... jedyna. Taka... moja... - Więc aż musieliśmy się rozstać na jakiś czas, żeby to zrozumieć? -zapytała ciepło Róża. http://www.topteam.com.pl Mark uśmiechnął się, odstawił filiżankę po kawie, pod¬niósł się zza stołu i podszedł do Tammy, by odsunąć jej krzesło. Znowu nie wiedziała, jak się zachować. Nikt nigdy nie odsuwał jej krzesła, bo i po co? Skoro łazi po drzewach, to chyba potrafi bez pomocy wstać od stołu? Nie mogła jednak zaprzeczyć, że ta właściwie absurdalna grzeczność była całkiem przyjemna... Nawet bardzo, po¬nieważ dzięki temu Mark znalazł się tuż przy niej. Jego dłoń niechcący musnęła jej nagie ramię, a suknia zaszele¬ściła, ocierając się o jego spodnie... Zrobiło się jej gorąco. - Nie musisz myśleć o tym, na co ja miałbym ochotę - odparł. - Od jutra będziesz jadać sama, ja wracam do domu. A ten znowu swoje! W jednej chwili ogarnęła ją zimna furia. - W Australii nawet słowem nie zająknąłeś się na ten temat. Celowo wprowadziłeś mnie w błąd. - Wcale nie. Planowałem zamieszkać tu z Henrym, ale wszystko się zmieniło. - Co się zmieniło? - Ty. - Przyglądał się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Ty - powtórzył. - I ja. - Nie rozumiem - szepnęła, próbując zyskać na czasie. Myślała z największym trudem i ledwo oddychała, ponieważ Mark wciąż stał tuż przy niej. - Sama powiedziałaś, że nie możesz mieszkać ze mną pod jednym dachem. Niechże on się odsunie, bo ona naprawdę nie może się skupić na tym, o czym rozmawiają! Stał zdecydowanie za blisko! - Bo to prawda. Potrzebuję własnej przestrzeni ży¬ciowej.

- Nie, z pani ojczymem. Ciekawe, z którym? Isobelle od dawna nie zawracała so¬bie głowy legalizowaniem swoich związków, może zresztą i dobrze. Gdy rodziła Larę, była zamężna już po raz czwarty... A teraz odstawiła cyrk na pogrzebie młodszej córki, nie powiadamiając o niczym starszej. Mark przypatrywał się jej ze zdumieniem. - Naprawdę pani matka nie skontaktowała się z panią? - Sądzi pan, że moja matka chciałaby przyznać się do córki, która przesiaduje na drzewach i chodzi tak ubrana? - Ogarnął ją taki smutek i ból, że nie miała siły dalej roz¬mawiać. Potrzebowała spokoju, żeby zebrać się w sobie. Wtedy będzie mogła stawić czoło nowej sytuacji. Dopiero wtedy. - Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, chciałabym teraz zostać sama. Proszę mi dać wizytówkę, skontaktujemy się jutro. Sprawdź - Oczywiście. - Akurat! - wysyczała zduszonym szeptem Tammy, sta¬rając się nie przestraszyć małego, którego przytulała mocno do siebie, jakby pragnęła go obronić przed całym światem. Miała szaloną ochotę komuś przyłożyć. - Dziecko, o które się dba, nie zachowuje się w taki sposób! - Kylie może nie ma największego doświadczenia, zo¬stała zatrudniona w nagłym trybie, sytuacja była awaryjna - odezwał się pojednawczym tonem Mark. - A przedtem? Co było przedtem? - zaatakowała Tammy. - Czy on od urodzenia przebywał z kimś pokroju Kylie? Mark zawahał się. - Możliwe. Nie wiem. - Właśnie! - Tammy zerwała się na równe nogi. – Czy ktokolwiek wie, co się działo z moim siostrzeńcem przez ten cały czas? Czy ktoś się nim zajmował? Tak, jest zdrowy, odżywiony i czysty, ale czy ktoś bawił się z nim w kosi, kosi łapci? Czy ktoś go choć raz przytulił? Czy ktoś go w ogóle kochał? - Trzęsła się z niepohamowanej złości. - Kiedy wróci do domu, otrzyma najlepszą opiekę - za¬pewnił ponownie Mark. - On jest w domu! Jego dom jest tutaj, w Australii. Henry zostaje ze mną. Lara zrobiła najmądrzejszą rzecz na świecie, czyniąc mnie jego prawną opiekunką. Jestem jej wdzięczna. Panu również, panie książę czegoś tam, za to, że mnie pan poinformował o całej sprawie. Pańska rola skończona. Zabieram chłopca i jego rzeczy. Od razu. - Ale... - Żadnego ale! Mam do tego pełne prawo, a wy wszy¬scy możecie iść do diabła! ROZDZIAŁ TRZECI