- Panno Gallant?

- Śpi - przerwał jej i znów się uśmiechnął. - Och... - Liz wyglądała na rozczarowaną. Zerknęła ponad jego ramieniem na drzwi, z których wyszedł, potem znowu na niego. - Rzadko ostatnio cię widuję. Santos wsunął ręce do kieszeni. - Mam urwanie głowy. Choroba Lily, sprawa Śnieżynki, wszystko równocześnie. - Przeprosiny wypadły blado, nawet w jego własnych uszach. Niezależnie od tego, jakie kierowały nim powody, od zawału Lily nie czuł naglącej potrzeby zobaczenia Liz. - W porządku. Rozumiem. Pamiętam, jak to było, kiedy mój ojciec znalazł się w szpitalu. Nie gniewaj się. Po prostu stęskniłam się za tobą, to wszystko. Czuł się podle, nie potrafił odwzajemnić jej pragnień, jej czułości i troski. Za bardzo lgnęła do niego, by mógł ją pokochać. Czuł się także w jakiś sposób za nią odpowiedzialny i tego nienawidził jeszcze bardziej. Wziął ją za rękę. - Lily wróci do domu i wszystko się uspokoi. - Jak z nią? - Dobrzeje. W zadziwiającym tempie. Zdaniem lekarza jest już na tyle silna, że niedługo ją wypiszą. Być może nawet jutro. - Żartujesz? To cudownie! - Niewiarygodne, prawda? A już myślałem, że po niej. - Cieszę się twoim szczęściem. - Liz uśmiechnęła się, chociaż Santos wyczuwał sztywność w jej zachowaniu. Podała mu kwiaty. - Podeślę jej trochę jedzenia. Odezwij się, jak będziesz miał chwilę. - Jasne. Dzięki. - Jeżeli mogę zrobić coś jeszcze... wystarczy, żebyś powiedział. - Dzięki - powtórzył i skinął głową. - No nic, muszę wracać do pracy. Interes zaczął się rozkręcać. - Poważnie? - Santos uśmiechnął się tym razem szczerze. - No i jak się sprzedaje mój tradycyjny hamburger z krowy? http://www.twoj-psycholog.info.pl za każdym razem, kiedy zadawał pytanie, więc szybko się wstawiła, co pomogło jej się rozluźnić, ale nie wyostrzyło dowcipu. Gdy Fiona wstała, by wraz z innymi damami udać się do salonu, zerwał się pospiesznie, ale nie zdążył zrobić kroku, gdy u jego boku zjawiła się guwernantka. Uchwyciwszy jej znaczące spojrzenie, czym prędzej wziął ciotkę pod ramię. - Panno Gallant, obawiam się, że moja droga ciocia nie czuje się dobrze - oznajmił głośno. Pani Delacroix wytrzeszczyła oczy. - Ja... - Och, biedactwo, od rana boli ją głowa - powiedziała Alexandra z troską w głosie i chwyciła kobietę za drugie ramię. - A tak się cieszyła na to przyjęcie. - Co do... - Chodźmy, ciociu - przerwał jej Lucien. - Zawieziemy cię do domu i położymy do

Więc to tak. Czuła, że coś się dzieje. Alexandra Gallant śmiało sobie poczynała, praktycznie pod jej nosem. Była o krok od zdobycia najbogatszego mężczyzny w Anglii. Już wcześniej próbowała zrobić podobną rzecz, ladacznica. Uwiodła lorda Welkinsa i zabiła go, kiedy się nią znudził. Miał żonę, więc zależało jej tylko na jego pieniądzach. Od lorda Kilcairna natomiast chciała wszystkiego: majątku, ziemi, tytułu. Nic z tego. Lucien Balfour ożeni się z Rose i koniec. Już ona nie pozwoli, żeby Sprawdź od rana, jeszcze się nasilił. Szkoda, że nie kazał Wimbole'owi podać sobie whisky. Na szczycie schodów zatrzymał się i oparł przemoczone plecy o mahoniową balustradę. Na ścianie wisiał rząd portretów, stanowiących część bogatej kolekcji Kilcairn Abbey. Rogi dwóch z nich przewiązane były czarnymi wstążkami. Jeden przedstawiał Oscara Delacroix, przyrodniego brata jego matki. Ledwo znał tego człowieka, a lubił jeszcze mniej. Po chwili przeniósł wzrok na drugi obraz. James Balfour, jego najbliższy krewny, zmarł ponad rok temu, więc wstążkę należałoby już usunąć. Wciąż przypominała Lucienowi o tym, w jakiej sytuacji znalazł się przez kuzyna. - Do diaska! - zaklął bez złości. Kilcairn Abbey powinien odziedziczyć James. Niestety jego młodzieńcza żądza przygód fatalnie zbiegła się w czasie z żądzą władzy Napoleona Bonaparte. W rezultacie tytuły, ziemie i bogactwo Balfourów miały przypaść potomstwu rozkapryszonej dziewczyny,