nieszczęsny Podhorecki wylizał się z ran

przyjechałem ci pomóc. Chłopak nie wyrywał się, stał spokojnie, tylko bardzo mocno dygotał. – Teraz dam mu maleńki zastrzyk, żeby nie rozrabiał – rozległ się głos Korowina. Okazało się, że doktor ma w kieszeni płaskie metalowe pudełeczko. W pół minuty Donat Sawwicz złożył strzykawkę i napełnił ją przezroczystym płynem z małej fiolki, ale Alosza nagle żałośnie zapłakał i przypadł do piersi policmajstra. Nie wyglądało na to, by był skłonny do rozrabiania. – Widzę, że się myliłem i pan rzeczywiście jest jego ukochanym wujkiem – zauważył chłodno Korowin, chowając przygotowaną strzykawkę do kieszeni. – Idź pan do diabła – odciął się Lagrange i zaczął niezręcznie gładzić szaleńca po kędzierzawej potylicy. – Ajajaj, jak nas nastraszyły niedobre, brzydkie ludzie. A my im teraz damy popalić. A my im rach-ciach-ciach! Ja tego całego Wasiliska raz-dwa złowię, u mnie on sobie nie potańczy. Tylko nos wysunie i po nim. Lentoczkin wciąż pochlipywał, ale już nie tak gorączkowo jak z początku. Odsunąwszy się nieco, pułkownik spytał przymilnie: – A co to się stało, co? No, wtedy, w nocy? Mów, nie bój się. – Tsss – zasyczał młody człowiek, przykładając palec do warg. – On usłyszy. – Kto? Czarny Mnich? Nic on nie usłyszy. W dzień on śpi – powiedział Feliks Stanisławowicz, uradowany na dźwięk artykułowanych słów. – Ty mów po cichutku, to on się nie obudzi. http://www.wpstom.pl/media/ mieszanina to „lekarstwo”, uczenie mówiąc – „mikstura”. Tylko co nonfacit ma oznaczać – tego nie wiem. Jeszcze kilka razy powtórzył nonfacit, nonfacit i zamilkł, więcej już z przewoźnikiem nie rozmawiał. Na pożegnanie powiedział: – Do jutra. A nazajutrz twarz Poliny Andriejewny była już prawie całkiem w porządku, tylko troszeczkę mieniła się słomkowo. Taki też odcień miał dzień: z łagodnym słońcem, mgliście przydymiony. Pelagiusz tak się spieszył na Rubieżną, że wciąż za szybko robił wiosłem. Napierał mocniej, niż trzeba, przez co łódka szła nierówno. W końcu za bezmyślną gorliwość dostał od brata Kleopy szczutka w potylicę i pohamował swój zapał. Igumen stał na brzegu. Co do mikstury – Pelagiusz widać zgadł dobrze: starzec wziął buteleczkę i skinął głową. A powiedział nowicjuszowi coś takiego:

Becky wślizgnęła się do ciemnego wnętrza szafy. Zamknęła drzwi. Światło i głosy zniknęły. Położyła się na starym kocu, który pościeliła tam dla niej mama, i objęła z całych sił Wielkiego Misia. Czasem, kiedy siedzieli tak po ciemku, tylko ona i Wielki Miś, znowu mogła oddychać. Ten dziwny ciężar, gdzieś znikał, i już nie czuła się tak źle. Była bezpieczna. Spokojna. Tutaj, w ciemności, nikt nie zdoła zrobić jej krzywdy. Sprawdź oddychać głębiej. Kto wie, może i władyka się przyśni. Matwiej Bencjonowicz posłusznie zmrużył oczy, odetchnął głęboko, spokojnie, widać już bardzo chciał, by mu się przyśnił przewielebny. Może nie jest jeszcze tak źle – pocieszyła się pani Polina. Kiedy mu się przedstawić – poznaje. I władykę pamięta. Popatrując na drzwi, pani Lisicyna zajrzała do nocnej szafki. Nic godnego uwagi: chusteczki, kilka arkusików czystego papieru, portmonetka. W portmonetce pieniądze, zdjęcie żony. Za to pod łóżkiem znalazła żółty sakwojaż ze świńskiej skóry. Przy zameczku wisiała miedziana tabliczka z wygrawerowanym nazwiskiem: F.S. Lagrange. Wewnątrz znalazły się zebrane przez Berdyczowskiego materiały śledcze: protokół obdukcji ciała samobójcy, listy Aleksego Stiepanowicza do przewielebnego, zawinięty w szmatkę rewolwer (Polina Andriejewna tylko głową pokiwała – dobry sobie ten Korowin, nie ma co, nie znalazł czasu,