- O, nie, znowu - jęknęła Rose. Po jej policzku spłynęła łza. Lucien zszedł z ostatniego stopnia, nie zwracając uwagi na kuzynkę. - Nie ucieknie pani tak łatwo, panno Gallant. Zapraszam na śniadanie. Możecie zacząć od nauki używania sztućców. Chyba że boi się pani porażki. - Nie boję się niczego, milordzie - oświadczyła. Wyprostowała plecy i przeszła obok niego dostojnym krokiem. - To dobrze. 3 Wkrótce zamierza się ożenić, pomyślała Alexandra, zerkając na szerokie barki lorda Kilcairna, który rozmawiał z jednym ze służących. Jeśli jego maniery się nie poprawią, przyszła żona będzie biedna. Trzeba by córki Huna Attyli, żeby poradziła sobie z Lucienem Balfourem. Poza tym, dlaczego obiecuje... grozi ledwo poznanym kobietom, że je zacałuje? Przy śniadaniu specjalnie usiadła obok Rose Delacroix. Nie mogła zostawić dziewczyny na pastwę kuzyna, choć niewykluczone, że Kilcairn postanowił żerować na jej współczuciu. Hrabia nie sięgnął po jeszcze ciepły numer „London Timesa” leżący przy jego łokciu, tylko posmarował chleb masłem i rozparł się na krześle, patrząc na nią takim samym wyczekującym wzrokiem jak Rose. Alexandra spojrzała na nową podopieczną, żałując, że nie może być z nią sama podczas pierwszego decydującego spotkania. Dziewczyna miała śliczną twarz, ale całą uwagę patrzących przyciągała krzykliwa suknia. Sądząc po reakcji Kilcairna, nie była to pierwsza http://www.wyposazenie-lazienki.net.pl Przeszedł przez jezdnię i przystanął, żeby zamienić kilka słów z Bubbą, wykidajłą w Club 69 na Bourbon Street, gdzie tańczyła jego matka. - Cześć, Santos - zawołał barczysty bramkarz.- Masz zapalić? Skończył mi się towar. Santos ze śmiechem uniósł puste dłonie. - Odpuść se. Chcesz się przejechać? Nie słyszałeś, że to zabija? Chłopak poklepał Santosa przyjaźnie po ramieniu, po czym zajął się parą turystów, którzy zatrzymali się przed klubem i wyciągali szyje, by zobaczyć coś z trwającego właśnie show. Victor ruszył przed siebie i skręcił z Bourbon Street w St. Peter’s. Tym sposobem mógł skrócić drogę i zaoszczędzić kilka minut. Obiecał matce, że w drodze do domu odbierze zamówione wcześniej sandwicze z krewetkami. Na myśl o ogromnych, piętrowych kanapkach ślinka napłynęła mu do ust, przyspieszył więc kroku, acz bez przesady. Sierpień w Nowym Orleanie nie sprzyjał pośpiechowi. Słońce co prawda już zachodziło, ale chodniki były nadal rozgrzane jak patelnia, a od betonu szły fale gorącego powietrza. Wilgotność przekraczała dziewięćdziesiąt procent i uniemożliwiała niemal oddychanie. Tydzień wcześniej na ulicy padł koń ciągnący powozik obwożący turystów - kolejna ofiara nowoorleańskich upałów. - Hej, Santos! - Zza pleców dobiegł go kobiecy głos. - Dokąd się tak spieszysz? Zatrzymał się i odwrócił z uśmiechem. - Cześć, Sugar. Idę do Central Grocery odebrać sandwicze, potem do domu. Mama czeka. - Jeszcze pół roku wcześniej Sugar tańczyła w klubie z matką Santosa. Musiała zacząć zarabiać na ulicy, kiedy odszedł jej chłopak, zostawiając ją samą z trójką dzieci. - Tak, twoja matka lubi sandwicze, założę się, że ty też. Rośniesz, to i pewnie jesz za dwóch. - Zaśmiała się i poklepała Santosa po policzku. - Pozdrów matkę. Powiedz jej, że Brown Sugar jakoś sobie radzi.
Liz odwróciła się powoli. Zobaczyła przed sobą zupełnie inną Glorię od tej, która łamała wszystkie zakazy i kpiła sobie z cudzych opinii. Ta nowa Gloria stała na środku łazienki z opuszczoną głową i zwieszonymi ramionami. Była niepewna, zagubiona. I bardzo samotna. - Miałaś rację - ciągnęła. - Nie mam prawdziwych przyjaciół, bo nikogo do siebie nie dopuszczam na tyle blisko. - Dlaczego? - zapytała Liz. - Dlaczego chowasz się w skorupie? - Ludzie myślą, że jestem odważna. Mówią: „Gloria St. Germaine nie boi się niczego”. I bardzo dobrze. Niech mnie tak widzą. Gdyby się do mnie zbliżyli, dowiedzieliby się, jaka jestem naprawdę. - Jesteś o wiele odważniej sza, niż ci się wydaje. - Tak? - Gloria uśmiechnęła się. - Ty też. Sprawdź - Na samym tronie - sprostował Lucien i strzepnął niewidoczny pyłek z rękawa. - Przynajmniej tak mi mówiono. Diuk wstał i podszedł do barku. - Wiedziałem, że głupota mojej siostry doprowadzi mnie do ruiny. Wyszła za nędznego malarzynę. Dobry Boże! - Nalał sobie brandy. Gościowi nic nie zaproponował. - Wyobrażam sobie, jaki wybuchłby skandal, gdyby tę dziewczynę, winną czy niewinną, zakuto w kajdanki. Niech pan jej powie, że dam tysiąc funtów, żeby wyjechała jak najdalej stąd. Ma przyjaciółki w szkole, w której kiedyś uczyła. Nic więcej ode mnie nie dostanie. Lucien uświadomił sobie, że właśnie zerwał dewizkę. Pospiesznie wsunął zegarek do kieszonki. - Sam mógłbym jej dać tysiąc funtów albo dziesięć razy więcej - powiedział ostrym tonem. - Uprzedzałem, że nie dostanie więcej...